03.12.2017,
Londyn
Opieram
się o framugę drzwi, wpatrując w pakującego w pośpiechu swoje
rzeczy Antoine. Jak zawsze zostawiającego takie czynności na
ostatnią chwilę.
Przyglądam
się jego spokojnemu wyrazowi twarzy, dobrze jednak wiedząc, że to
tylko stwarzane przez niego pozory. Pod postacią których, próbował
ukryć swoje obawy i zdezorientowanie moimi decyzjami i wyborami,
jakie zaczęłam podejmować w ostatnim czasie.
Doskonale
widziałam, jak z każdym dniem coraz trudniej było się mu
powstrzymywać od zadania pytań, na które już dawno temu powinnam
udzielić wyczerpujących odpowiedzi. Wciąż brakowało mi
jednak na to odwagi. Bałam się, że w momencie, gdy mój narzeczony
pozna całą prawdę o mojej przeszłości i często nagannym oraz
egoistycznym postępowaniu, stanę się dla niego zupełnie inną
osobą. Kimś obcym, kogo nigdy nie chciałby poznać.
Antoine
był jedną z nielicznych bliskich dla mnie osób, której nie
chciałam stracić. Przez co, postępowałam niezwykle
egoistycznie zatrzymując go przy sobie. Dając tym
samym złudną nadzieję, że przy moim boku zazna upragnionego
szczęścia i życia o jakim od zawsze marzył, zamiast pozwolić
odejść i znaleźć kogoś, kto naprawdę mu to zapewni. Kogoś, kto
szczerze go pokocha i nie będzie tak wybrakowany emocjonalnie,
jak moja osoba. Choć zdawałam sobie sprawę, że źle postępuję,
inaczej nie potrafiłam.
Była
tylko jedna taka rzecz na świecie, której wprost przeraźliwie
się bałam. Mianowicie samotności, jakiej od najmłodszych lat,
wręcz rozpaczliwie starałam się unikać. Potrzebowałam mieć
pewność, że zawsze jest ktoś na kogo mogę liczyć i będzie obok
mnie. Bez względu na wszystko.
-
Może ci pomogę? - odrywam się od swoich myśli, które od samego
rana nie dawały mi spokoju. Zwracając w końcu na siebie uwagę. Od
wczorajszego wieczoru, kiedy to poinformowałam Antoine o tym, że na
razie nie wracam z nim do Francji. Panowało między nami uprzejme
milczenie, które chyba jeszcze nigdy dotąd nie było dla mnie aż
tak uciążliwe.
Nie
chciałam rozstawać się z Antoine w takiej atmosferze, zwłaszcza
że podczas ostatnich dni naprawdę się do siebie
zbliżyliśmy. Niestety to wciąż było dla mnie za mało, aby
nabrać pewności, że kiedyś będę w stanie, choćby w minimalnym
stopniu odwzajemnić jego uczucia. Albo, że gdy ponownie wrócę do
Lille mój depresyjny nastrój i niechęć do życia nie powędrują
tam razem ze mną.
W
Londynie czułam się o wiele lepiej. Rodzinny dom i znajome miejsca,
dodawały mi sił i powoli pozwalały uwierzyć, że będę w stanie
raz na zawsze wyleczyć się z miłości, która nie miała prawa
nigdy się narodzić. Co dobitnie uświadomiło mi przypadkowe
spotkanie Aarona i jego żony przed kilkoma dniami w
restauracji. Wzrok Colleen pełen nienawiści i wyrzutów skierowany
w moją stronę, kolejny raz przypomniał mi, jak wiele zła jej
wyrządziłam.
Tamtego
wieczoru wyzbyłam się resztek złudzeń, że dla mnie i Aarona jest
jeszcze jakaś szansa. Zrozumiałam, że zbyt wiele złego się
między nami wydarzyło, abyśmy mogli spróbować cokolwiek
naprawić. Dlatego też dzień po dniu mozolnie uczyłam się
odgradzać od przeszłości. Starając wyzbyć poczucia żalu, idąc
dzięki temu na przód. Tak jak powinnam to zrobić ponad trzy lata
temu.
-
Nie trzeba. Już prawie kończę - odpowiada, posyłając w
moją stronę słaby uśmiech.
-
To może przynajmniej wybiorę się z tobą na dworzec? - wchodzę w
głąb pokoju, próbując w jakiś sposób wykazać się inicjatywą
i poprawić mu nastrój.
-
To chyba nie najlepszy pomysł. Wiesz, jak nie znoszę pożegnań, a
już zwłaszcza z tobą - patrzy na mnie ze smutkiem wypisanym w
oczach. - Naprawdę nie możemy wrócić razem? Dom bez ciebie jest
strasznie pusty. - pyta z nadzieją. Wciąż łudząc się, że
zmienię swoją decyzję.
-
Rozmawialiśmy już o tym. Antoine, muszę ostatecznie uporać się z
pewnymi kwestiami. Poważnie przemyśleć i zastanowić się nad
niektórymi sprawami. Nie mogę dłużej żyć, jak do tej pory.
Patrzeć, jak życie ucieka mi przez palce. Czuję, że w końcu
znalazłam w sobie siłę i odwagę, aby zawalczyć o lepszą
przyszłość. Proszę, daj mi jeszcze trochę czasu - siadam obok
niego na łóżku, niepewnie dotykając jego dłoni.
-
Ali, wiesz że zaczekam na ciebie, ile tylko będzie trzeba. Choć
nie ukrywam, że to dla mnie trudne. Zwłaszcza, że nadal
nie do końca wiem z czym tak naprawdę się zmagasz. Przez co, nawet
nie mogę spróbować ci pomóc. Nigdy jednak z niczym na ciebie nie
naciskałem i teraz też nie mam zamiaru. Poczekam cierpliwie, aż
będziesz gotowa i sama kiedyś o wszystkim mi opowiesz. Wierzę, że
kiedy to się stanie, będziesz miała już to wszystko za sobą i
stanie się dla ciebie wyłącznie nie najlepszym wspomnieniem. Na
niczym w życiu mi tak nie zależy, jak na twoim szczęściu. Dlatego
jestem gotów znieść nawet największe niedogodności, jeśli tylko
na twoich ustach zacznie codziennie gościć szczery uśmiech, a z
oczu zniknie ten dołujący smutek, zastąpiony blaskiem jaki
widywałem niestety jedynie na twoich zdjęciach z przed
lat. Naprawdę jestem gotów zrobić wszystko, aby ujrzeć
go na żywo - słuchając jego zapewnień, czuję jak do oczu
napływają mi łzy wzruszenia. Dawno już nie słyszałam od nikogo
tak pięknych słów, pokazujących jak ważna jestem dla Antoine. On
był gotów zrobić dla mnie dosłownie wszystko, czego
nigdy nie potrafiłam docenić. Przez to moje wyrzuty sumienia
urastają do gigantycznych rozmiarów.
-
Antoine, ja nawet nie wiem, co mam powiedzieć. Wiem tylko, że nie
zasługuję na ciebie i nigdy nie będę zasługiwać - kręcę
przecząco głową, czując jak pierwsze łzy spływają mi po
policzkach.
-
Mylisz się. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze - przyciąga mnie
do siebie. Zamykając w silnym uścisku swoich ramion. Bez
żadnego wahania wtulam się w niego. Dając upust całej gamie
przeciwstawnych uczuć, jakie mną w obecnej chwili targały.
-
Nie płacz głuptasku, bo nie masz do tego żadnego powodu - ociera
delikatnie łzy z moich policzków, a następnie robi pokaz całej
serii głupich min, mających za zadanie rozbawienie mnie,
co szybko odnosi zamierzony skutek, gdyż w końcu wybucham
głośnym i niczym nie wymuszonym śmiechem.
-
Tak lepiej - kiwa z zadowoleniem głową. Ponownie przytulając mnie
do siebie.
-
Muszę powoli się zbierać, a jeszcze nawet nie pożegnałem się z
twoją rodziną - spoglądam na zegarek, uświadamiając sobie, że
faktycznie do odjazdu pociągu Antoine nie pozostało wiele czasu.
-
Babcia jest niepocieszona, że tak szybko nas opuszczasz -
przypominam sobie o jej narzekaniach, którymi podzieliła się ze
mną tuż po śniadaniu. Antoine od pierwszego spotkania z
miesjca stał się jej ulubieńcem, co na każdym kroku udowadniała.
Chyba nikt nie czekał na nasz ślub z taką niecierpliwością, jak
ona. Uważając, że Francuz to najlepszy kandydat pod słońcem, a
ja jestem szczęściarą stulecia.
-
Ja też chciałbym zostać dłużej, ale nowe zlecenia czekają. Nie
każdy jest swoim własnym szefem, jak moja wspaniała narzeczona i
bierze sobie wolne kiedy chce i ile chce - obrusza się żartobliwie.
-
Nie każdy jest też pracownikiem jednego z najprężniej
działających biur architektonicznych we
Francji, zagarniającego niemal same najlepsze zlecenia -
odpowiadam mu z rozbawieniem. Nie pozostając dłużna.
-
Sama też mogłabyś się nim stać. Z twoim talentem od ręki
byłabyś przyjęta. Przydałby się nam ktoś z taką
wyobraźnią i kreatywnością jak twoje - nie chciało mi
się w to wierzyć. Poza tym, nie byłabym jeszcze gotowa, aż w
takim stopniu zaangażować się w pracę, jak wymagało tamto
miejsce. Na to było stanowczo za wcześnie.
-
Przestań już mi tak schlebiać - kończę ten temat. Podążamy
następnie na dół, aby Antoine mógł na spokojnie pożegnać się
z moją mamą i dziadkami.
-
Najwyższy czas na mnie. Dbaj o siebie i dzwoń, kiedy tylko
zechcesz. Choćby w środku nocy. Mam nadzieję, że święta
spędzimy już razem - gdy nadchodzi czas mojego pożegnania
z narzeczonym. Odczuwam spory smutek. W ostatnich dniach
przyzwyczaiłam się do jego ciągłej obecności w domu.
-
Ty także na sobie uważaj i nie przesadzaj z pracą, zrozumiano? -
posyłam mu ostrzegawcze spojrzenie. Doskonale wiedząc, że miał
skłonności do pracoholizmu. Zwłaszcza, gdy nie miał
zbytniej motywacji do szybkiego powrotu do domu.
-
Oczywiście - obejmuje mnie. Przez dłuższą chwilę trwamy w swoich
objęciach, jak zaklęci. Obydwoje z natłokiem myśli i
wątpliwości, których nie potrafiliśmy wypowiedzieć na głos.
-
Kocham cię, Alice i zawsze będę na ciebie czekał. Pamiętaj o tym
- Antoine wyszeptuje mi do ucha. Następnie bierze swoją
walizkę i opuszcza dom. Wypowiedziane przez niego słowa, jeszcze na
długo po jego odjeździe w zamówionej wcześniej taksówce
rozbrzmiewają w mojej głowie. Dając nieodparte wrażenie, że
doskonale zdawał sobie sprawę z moich wahań, co do naszej wspólnej
przyszłości i uczuć.
-
Mogę wejść? - późnym popołudniem, uchylam niepewnie drzwi od
gabinetu mamy. Nie mając pewności, czy przypadkiem nie jest
pochłonięta bez reszty pracą. Dla niej już od lat nie istniało
coś takiego, jak dzień wolny. Nawet w niedzielę, gdy zostawała w
domu i tak prędzej czy później odwiedzała swój gabinet,
spędzając w nim długie godziny.
-
Oczywiście, że tak - uśmiecha się do mnie życzliwie. Zapraszając
do środka. Zajmuję jeden z foteli przy biurku. Spoglądając na
kilka kopert z korespondencją, które musiały zostać niedawno
otwarte. - Coś się stało? - pyta, przyglądając się mi uważnie.
-
Nie. Chciałam tylko trochę z tobą pobyć. Jakoś nie potrafię
znaleźć sobie dziś miejsca – tłumaczę.
-
Może to z powodu wyjazdu Antoine? Ostatnio spędzałaś z nim całe
dnie. Po prostu ci go teraz brakuje - mama, jak zawsze niemal od
razu trafia w sedno problemu.
-
Pewnie masz rację - odpowiadam niemrawo. Odczuwając jakąś
dziwną pustkę.
-
Alice, córeczko nie chcę być wścibska, ale jak wam się
układa? Jego przyjazd tutaj pomógł ci na coś się zdecydować? -
wiedziałam, że prędzej czy później albo ona, albo dziadek
poruszą ten temat. Obydwoje w końcu chcieli dla mnie, jak
najlepiej. Na dodatek znali, jak nikt inny.
-
W pewien sposób tak. Nabrałam pewności, że Antoine jest dla mnie
bardzo ważny i nie chcę go skrzywdzić. Jest wspaniałym
człowiekiem, pewnie niemal każda kobieta skrycie marzy o kimś
takim. Nie wiem tylko, czy ja także do nich należę i czy
odnajdę się w naszym wspólnym życiu - nie było mi łatwo o
tym rozmawiać. Dlatego też starając się ukryć swoją nerwowość.
Biorę do rąk pierwszy lepszy kawałek papieru. Zaczynając się nim
bawić. Dopiero po chwili orientując, że to zaproszenie na jedną z
charytatywnych gal, jakich zwłaszcza w grudniu nigdy nie brakowało.
- Wybierasz się? - pytam mamy, wskazując na zaproszenie. Przy
okazji zmieniając temat na o wiele bardziej komfortowy.
-
Powinnam, zwłaszcza że organizator to jeden z moich najczęstszych
zleceniodawców. Wiesz jednak, jak nie znoszę takich przyjęć - na
twarzy mojej rodzicielki, pojawia się grymas niezadowolenia. - Ale
może ty miałabyś ochotę mnie zastąpić? - patrzę na nią z
niedowierzaniem. Kompletnie zaskoczona tą propozycją.
-
Co takiego? - nie miałam pojęcia, skąd wziął się ten pomysł.
-
To naprawdę świetne rozwiązanie. Już wcześniej mogłam na
to wpaść. Zaproszenie jest na dwie osoby. Antoine mógłby ci
towarzyszyć - namawia mnie.
-
Antoine nie da rady znowu pojawić się tutaj za kilka dni. Ma za
dużo pracy – od razu tonuję jej entuzjazm.
-
Może jednak udałoby się mu coś wymyślić. Zapytaj go. Byłabym
wtedy uratowana - prosi. Ja już jednak myślami znajduję się
daleko stąd. Przypominając sobie, że kiedyś podobna prośba mojej
rodzicielki, doprowadziła mnie jedynie do przepłakanej łzami
rozczarowania nocy i pierwszych wątpliwości, czy Aaron rzeczywiście
choć przez chwilę myślał poważnie o naszym wspólnym życiu.
Gdybym
tylko wtedy była mądrzejsza i dostrzegła oczywiste, być może
uniknęłabym późniejszego cierpienia.
07.04.2014
Spoglądam
na skryte pod ciemnymi chmurami, wieczorne londyńskie niebo. Po raz
kolejny na nowo odtwarzając swoją dzisiejszą poranną rozmowę z
mamą, która jeszcze mocniej uświadomiła mi w jak beznadziejną
relację się wpakowałam. Co z każdym dniem stawało się coraz
bardziej odczuwalne. Choćby w tych pozornie błahych i codziennych
czynnościach.
Z
letargu wyrywa mnie znajomy dotyk, który jak zawsze wywoływał u
mnie dreszcze i odbierał zdolność trzeźwego myślenia.
Czuję,
jak dłonie Aarona oplatają moją talię, a usta podążają do
szyi, składając na nich lekkie, ale bardzo przyjemne muśnięcia.
Tym
razem jednak nie potrafię się poddać chwili i
zapomnieć o wszystkim, co musimy poświęcić, aby przez te kilka
godzin skrupulatnie skrywanych przed całym światem być ze sobą.
Nasze
wspólne wieczory, które mimo że stanowiły rzadkość. Zaczynały
być ogromnie schematyczne i nastawione wyłącznie na jedno. Działo
się to, czego od samego początku się obawiałam. Systematycznie
zanikała nasza nić porozumienia, czy długie rozmowy na wszelkie
możliwe tematy. Wyjątkowość wspólnie spędzonego czasu czy
naturalna czułość.
Nasza
relacja zaczynała sprowadzać się wyłącznie do fizycznej
przyjemności, co dla mnie było czymś nie do zaakceptowania.
-
Nie mam nastroju - odsuwam się od niego, siadając na kanapie.
Zastanawiając, czy nie jestem dla niego wyłącznie zwykłą
odskocznią od prawdziwego życia. W ostatnich dniach, bardzo
często pojawiały się u mnie takie myśli.
-
Coś się stało? - przygląda mi się z zaskoczeniem. Zupełnie nie
rozumiejąc mojego zachowania.
-
Nic się nie stało. Po prostu mam gorszy dzień, a moja mama ma
urodziny w przyszłym tygodniu. Przez co nalega, abym pojawiła się
na nich w towarzystwie tajemniczego wybranka, o którym nic nigdy nie
mówię. Najzwyczajniej w świecie chce cię w końcu poznać.
Powoli przestaje wierzyć, że jesteś tak ogromnie zapracowany, że
nie masz nawet kilku godzin, aby wpaść na rodzinny obiad. Chyba
zaczyna coś podejrzewać - nie powiedziała tego wprost, ale
widziałam to w jej wyrazie twarzy. Była mądrą kobietą, dobrze
znającą życie, a przede wszystkimi swoją córkę. Potrafiła też
łączyć fakty. Byłam pewna, że gdyby poznała prawdę,
byłaby mną bardzo rozczarowana.
-
Przecież wiesz, że nie mogę tam z tobą pójść. To niemożliwe w
obecnej sytuacji. Wiedziałem, że to nierozsądne, abyś mówiła
swojej rodzinie, że zaczęłaś się z kimś spotykać. Za
bardzo się pośpieszyłaś - mam wrażenie, że zwyczajnie się
przesłyszałam.
-
Słucham? Za kogo ty ich masz? Myślisz, że są tak głupi i by się
nie domyślili? Skoro ciągle albo urywam się popołudniami z pracy
albo wychodzę wieczorami, czasami nie wracając nawet na noc. I tak
starałam się, jak najdłużej to przed nimi ukrywać - prycham
rozzłoszczona. - To wszystko nie tak miało wyglądać - czułam się
zupełnie bezradna.
-
Mnie też nie jest łatwo. Czasami już kończą mi się wymówki,
aby móc się z tobą spotkać. Nie tylko ty masz pod górkę -
zupełnie nie trafiały do mnie te tłumaczenia.
-
Więc przestań je stosować i powiedz w końcu Colleen prawdę. Wtedy
wszystko samo się rozwiąże. Za niecałe dwa miesiące macie
się pobrać. Kiedy masz zamiar odwołać ślub? Dzień przed?
Ile jeszcze chcesz ciągnąc te kłamstwa? - pytam, powoli tracąc
cierpliwość.
-
Alice, obiecałaś że nie będziesz nalegać i poczekasz. To
naprawdę nie jest takie proste, jak może się wydawać. Zbliża
się koniec sezonu, chcę się skupić przede wszystkim na nim. Nie
mogę wywołać teraz takiej sensacji. To odbiłoby się na całej
drużynie. Daj mi czas do finału Pucharu Anglii. Po nim powiem
o wszystkim Colleen. Do tego czasu wszystko musi zostać, tak jak
jest teraz - wprost nie mogłam tego słuchać.
-
Mam dziwne wrażenie, że potem też tak zostanie. Aaron, jeśli
szukasz sobie jedynie kochanki to czas chyba rozejrzeć się gdzie
indziej, bo ja mam dosyć tej roli. Jestem nią zmęczona -
mimowolnie podnoszę głos.
-
Alice, doskonale wiesz, że to nieprawda. Zależy mi na tobie
– dotyka mojej dłoni, którą od razu odsuwam.
-
Ja już nic nie wiem. Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz.
Obydwoje mamy sobie sporo do przemyślenia - chciałam zostać
sama. W innym przypadku nasza rozmowa mogła przybrać, jeszcze
gorszy obrót.
-
Chyba masz rację - bez żadnego pożegnania, udaje się do wyjścia.
Zatrzaskując za sobą głośno drzwi. W tym samym momencie coś we
mnie pęka. Wybucham głośnym płaczem, czując olbrzymi zawód. Sama
nie wiedziałam, na co ja liczyłam. Mogłam się tego przecież
spodziewać.
Zaczynałam
mieć wrażenie, że Aaron którego poznałam i ten, z którym mam
teraz do czynienia to dwie zupełnie inne osoby. Nie wiedziałam
tylko, która z nich jest prawdziwa, a strach przed sprawdzeniem tego
był coraz większy.
💞💞💞
07.04.2017
Zamykam
drzwi od mieszkania, które dzieliłem wspólnie z Colleen. Rzucając
klucze na pobliską komodę. Próbując tym samym wyładować na nich
swoje emocje. Sam już nie wiedziałem, czy bardziej byłem zły na
siebie czy jednak na Alice. Której nagle wszystko
zaczęło przeszkadzać.
Obydwoje
byliśmy zmęczeni tym wszystkim, co odbijało się negatywnie na
naszej relacji. To jednak jej nie usprawiedliwiało. Od samego
początku miała świadomość na co się pisze. Tak samo, jakie
konsekwencje będą się z tym wiązały. W dodatku im więcej
myślałem o naszej wspólnej przyszłości, tym zaczynałem mieć
coraz więcej wątpliwości i wyrzutów sumienia względem swojej
narzeczonej, która podświadomie czułem, że wciąż jest dla mnie
bardzo ważną osobą.
Z
każdym dniem, coraz bardziej gubiłem się w swoich uczuciach do
dwóch tak różnych od siebie kobiet. Żadnej z nich nie chcąc
zranić, choć było to przecież nieuniknione. To w głównej mierze
dlatego, starałem się, jak najbardziej odciągać w czasie moment
podjęcia ostatecznej decyzji.
-
Wróciłeś? Myślałam, że twoje spotkanie z Theo potrwa znacznie
dłużej - Colleen przygląda mi się z niezrozumieniem. Odrywając
od czytanej przez siebie książki.
-
Nieoczekiwanie coś mu wypadło - wzruszam ramionami, dokładając
kolejne kłamstwo do swojej listy. Mój przyjaciel jako jedyny znał
całą prawdę odnośnie mojego romansu. Choć nie
pochwalał takiego postępowania, stawał się często moim
świetnym alibi dla Colleen.
-
To się nawet dobrze składa. Przynajmniej spędzimy trochę więcej
czasu razem. Brakuje mi cię ostatnio. Nie chcę, abyśmy zaczęli
się od siebie oddalać. Zwłaszcza nie teraz, gdy za chwilę
mamy się pobrać. Nie mogę się już doczekać, wiesz? -
posyła w moją stronę uśmiech, którym przed wieloma laty tak
bardzo mnie urzekła. Przypatrując się jej pogodnej
i rozpromieniej twarzy przez dłuższą chwilę,
zastanawiam się dlaczego tak nagle i niespodziewanie moje uczucia
względem niej zaczęły stopniowo się ochładzać. Przecież to
wciąż była ta sama pełna dobroci i ciepła Colleen. Wspierająca
mnie w najtrudniejszych momentach życia. Będąca ze mną na dobre i
na złe. Co się więc z nami stało, że nagle zapragnąłem
czegoś zupełnie innego.
Pod
wpływem tych wszystkich przemyśleń, przybliżam Colleen do
siebie. Składając na jej ustach delikatny pocałunek, który od
razu zdecydowanie pogłębia. Nie pozwalając mi się
odsunąć. Przez co, tracę ostatnie pokłady samoopanowania.
Nie
zastanawiając się długo, biorę ją na ręce zanosząc do
sypialni, gdzie po raz pierwszy od poznania Alice, o której zupełnie
w tamtym momencie zapominam. Spędzamy ze sobą wspólną i namiętną
noc, której konsekwencje miały niedługo nieodwracalnie
zmienić nasze życie.
Czując,
że Colleen pogrążyła się w głębokim śnie. Wstaję po cichu z
łóżku z narastającą falą poczucia winy i wyrzutów
sumienia. Dopiero po fakcie dotarło do mnie, co takiego zrobiłem.
Nie dość, że notorycznie zdradzałem swoją narzeczoną. To teraz
czułem się tak, jakbym zdradził również Alice. Świadomość
tego była naprawdę fatalna. Wiedziałem, że dziewczyna nigdy
by mi tego nie wybaczyła.
Układając
się na niewygodnej kanapie, nie potrafiąc zostać tej nocy przy
Colleen. Biorę do ręki swój telefon. Wysyłając do Alice
wiadomość ze szczerymi przeprosinami. Zastanawiając się czy
bardziej dotyczyły one naszej sprzeczki, czy może tego, co
wydarzyło się pomiędzy mną o Colleen. Mając nadzieję,
że nigdy się o tym nie dowie.
05.12.2017
Wchodzę
do domu, przygotowując się psychicznie do kolejnego
trudnego popołudnia. Spędzonego zapewne w pełnej
wyrzutów ciszy i napiętej atmosferze, jaka panowała między mną a
Colleen od kilku dobrych już dni. Od czasu ostatniej kłótni i
jej żądań, które dla mnie były czymś nie do zrealizowania,
przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Traktowała mnie
niczym powietrze, odzywając się wyłącznie w ostateczności. Nadal
uparcie twierdząc, że wcale nie zakończyłem swojego romansu z
Alice i trwa on w najlepsze. Nie trafiały do niej żadne argumenty.
Wolałem
więc także milczeć i spędzać, jak najmniej czasu w domu. Często
zostając po treningach w założeniu, aby poprawić swoją aktualną
dyspozycję.
-
Tatusiu, ja nie chcę do dziadków! Nie bez ciebie. Przecież
zawsze jeździliśmy do nich razem - słyszę pełen buntu
głos syna. Wtulającego się mocno w moje ramiona, gdy tylko
pojawiam się w zasięgu jego wzroku.
-
O czym ty mówisz? - pytam, kompletnie zdezorientowany. Nic z tego
nie rozumiejąc.
-
Mamusia kazała mi wybrać ulubione zabawki, a teraz pakuje
nasze rzeczy, ale twoich nie. Powiedziała, że musimy zobaczyć
się z dziadkami, bo dawno tego nie robiliśmy i są smutni -
zamieram w jednym miejscu. Nie mogąc uwierzyć, że Colleen naprawdę
zamierzała wyjechać z Sonnym do jej rodziców. Bez uprzedniego
poinformowania mnie o tym.
-
Obejrzysz teraz bajkę, a ja porozmawiam z mamą, dobrze? -proszę
go. Musiałem wyjaśnić tą absurdalną sytuację.
-
Dobrze. Ale, dlaczego mama ciągle jest smutna i już ze sobą prawie
nie rozmawiacie? Nie bawimy się razem, ani nie oglądamy wspólnie
bajek. Ja tak nie chcę! Nie kochacie się już? Tak samo, jak
rodzice Willa? - zadane przez Sonniego pytanie wprawia mnie w
osłupienie. Nie miałem pojęcia, co mam mu odpowiedzieć. Sam nie
znając dokładnej odpowiedzi na to pytanie.
-
Oczywiście, że nie. Po prostu dorośli czasem się na siebie
złoszczą i wtedy muszą trochę od siebie odpocząć. Tak jak teraz
my z tatą. Niedługo wszystko jednak wróci do normy - w odpowiedzi
wyręcza mnie Colleen. Pojawiająca się przy nas.
-
I pójdziemy razem do parku nakarmić kaczki? - Sonny nie odpuszcza,
żądając jasnej odpowiedzi.
-
Pójdziemy, obiecuję - zapewniam go tym razem ja - Teraz jednak
zmykaj na bajkę - kiwa posłusznie główką. Idąc do salonu, skąd
chwilę później dobiega nas głos znanej mi na pamięć
kreskówki.
-
Musimy poważnie porozmawiać, Aaron. Chodź na górę - na twarzy
Collen wypisana była dawno nie widziana determinacja. Co nie
zwiastowało niczego dobrego.
-
Powiesz mi, co tu się w ogóle dzieje. Dlaczego dowiaduję się
ostatni o waszym wyjeździe? Nie sądzisz, że powinniśmy
wspólnie o tym zdecydować? - wskazuję na dość
sporych rozmiarów spakowaną walizkę.
- Decyzję
podjęłam dopiero dziś rano. Ja już dłużej tak nie mogę. Muszę
nabrać dystansu, przemyśleć sobie wszystko. Ty także musisz się
w końcu na coś zdecydować. Nie możemy dłużej krzywdzić Sonnego
taką atmosferą w domu. On nie może cierpieć przez nasze
wybory. Ta rozłąka się nam przyda. Odpoczniemy od siebie i
zastanowimy nad tym, co dalej - choć wiedziałem, że to najlepsze
rozwiązanie w obecnej sytuacji. Nie wyobrażałem sobie, że za
chwilę może ich tutaj zabraknąć.
-
Na ile masz zamiar wyjechać? - do tej pory nie rozstawałem się z
Sonnym na dłużej niż kilka dni. Dlatego już teraz
wiedziałem, że tęsknota za nim będzie ogromna.
-
Tydzień może dwa. Mam nadzieję, że tyle czasu nam wystarczy.
Aaron, wiesz że teraz wszystko zależy od ciebie. Ja
zaakceptuję każdą twoją decyzję. Nie mam zamiaru dłużej
walczyć, ani o nasze małżeństwo, ani o ciebie. Nie mam już na to
zwyczajnie siły. Czas na twój ruch. Dla mnie najważniejsze jest
teraz dobro naszego syna – patrzy na mnie z rezygnacją w
oczach. Jak gdyby pogodziła się z porażką. Los całej naszej
trójki zależał ode mnie. Co było ogromną odpowiedzialnością,
z którą będę musiał się zmierzyć. Liczyłem jednak, że
tym razem wybiorę dobrze.