26.11.2017, Londyn
Z
delikatnym uśmiechem błądzącym mi po ustach. Przemierzam
kolejne doskonale mi znane i niemal jak zawsze zatłoczone
ulice Londynu. Pokazując i opowiadając narzeczonemu o moich
ulubionych miejscach w mieście. Zdradzając niekiedy liczne
anegdotki na ich temat, które lata temu poznałam od dziadka, a o
jakich można było tylko pomarzyć w dostępnych
przewodnikach. Czemu Antoine przysłuchiwał się z
niespotykaną często u niego ciekawością i
zainteresowaniem. Chcąc dzięki temu, dowiedzieć się czegoś
o moim życiu, jakie wiodłam przed wyprowadzką do
Lille i naszym poznaniem. O którym nigdy mu za wiele nie
wspominałam, nie potrafiąc do końca się przed nim otworzyć
i szczerze opowiedzieć o burzliwym uczuciu, które
bezpowrotnie zniszczyło większość moich marzeń i planów na
dalsze życie. To w końcu nie tak miało wyglądać, jednak los
po raz kolejny udowodnił, że w mgnieniu oka potrafi wywrócić
wszystko do góry nogami,
Ku
mojemu zaskoczeniu, gdy wczoraj po kilkunastu dniach naszej rozłąki.
Antoine zjawił się w moim rodzinnym domu. Poczułam
odrobinę szczerej i niczym nie wymuszonej radości na jego
widok. Uświadomiłam sobie, że naprawdę za nim tęskniłam. Może
nie jak za ukochanym, ale wyjątkowo bliską mi osobą, z
którą lubiłam spędzać czas.
Od
samego początku naszej znajomości, uwielbiałam rozmawiać
z Antoine. Dobrze się rozumieliśmy i mieliśmy często podobne
zdanie w wielu kwestiach. Poza tym godzinami
mogliśmy dyskutować o architekturze czy o
swoich pomysłach, które mieliśmy wdrożyć w życie w przyszłych
projektach. Był moją bratnią duszą i wspaniałym
człowiekiem. To wszystko, wciąż nie było jednak wystarczające,
abym obdarzyła go miłością na jaką zasługiwał.
Antoine
był pierwszą osobą we Francji, której udało się nawiązać ze
mną jakiś bliższy kontakt. Przedarł się przez mój wieczny
smutek i rozgoryczenie, które skutecznie odstraszało ode
mnie inne osoby. Pomógł mi stanąć na nogi, nigdy nie próbując
wymusić ode mnie powodów mojej niechęci do życia i częstych
chwil załamania.
Po
dzisiejszy dzień, czekał aż sama zdradzę mu jakieś na pewno
nie dające mu spokoju szczegóły.
To
w głównej mierze, dzięki jego cierpliwości i nieustępliwości,
udało mi się jako tako pozbierać. Ożywił we mnie znikome
poczucie nadziei, że jeszcze mogę ułożyć sobie życie. Nawet
jeśli nie będę go wiodła u boku Aarona.
Antoine
był moją jedyną ostoją i stałym punktem, dającym namiastkę
stabilizacji i bezpieczeństwa. Te właśnie te znikome
pokłady spokojnego życia jakie oferował, skłoniły mnie do dania
mu szansy już jakiś czas temu.
-
Dokładnie tutaj, znajdował się kiedyś Highbury Stadium - staję
przed zbudowanymi niedawno, zaledwie przed kilkoma laty
budynkami. - Nigdy nie zapomnę, jak jako mała dziewczynka
przychodziłam tu z dziadkiem. Często odliczałam z niecierpliwością
dni do weekendu, aby tylko znowu poczuć tę niesamowitą atmosferę.
Emirates stadium też jest wspaniałe, ale to właśnie
tutaj było moje ukochane miejsce - zdradzam mojemu towarzyszowi
z nostalgią spoglądając na okolicę, która już nigdy nie
będzie wyglądała tak jak przedtem.
-
Nigdy bym nie przypuszczał, że jesteś fanką piłki nożnej.
Dlaczego mi o tym dotychczas nie powiedziałaś? Ani
razu słowem się nie odezwałaś, gdy oglądałem jakiś mecz -
zastanawia się wyjątkowo zdziwiony. Ściskając mocniej
moją dłoń.
-
Nie było o czym. Zresztą, chyba z tego wyrosłam - wzruszam
ramionami udając obojętność. Od czasu mojego wyjazdu z
Londynu. Nie obejrzałam, ani jednego meczu. Zwyczajnie nie
potrafiłam. Nie zniosłabym widoku Aarona i wszystkiego, co na
każdym kroku by mi o nim przypominało. Wraz ze swoim
odejściem, odebrał mi dosłownie wszystko.
-
Nieprawda. Alice, widzę jak z wielką pasją o tym mówisz. Ile
radości ci to sprawia. Chyba jeszcze nigdy, nie miałem okazji
zobaczyć cię takiej żywej. Jakbym miał do czynienia z
zupełnie inną osobą. Pobyt w Londynie bardzo ci służy.
Chciałbym, abyś taka była na co dzień. Radosna i
szczęśliwa - przytula mnie do siebie, a następnie czule całuje.
Odwzajemniając ten pocałunek, jeszcze mocniej niż zawsze pragnęłam
coś poczuć, ale nic takiego się nie stało. Miałam wrażenie,
że wewnętrznie jestem po prostu martwa.
-
Postaram się częściej uśmiechać - obiecuję, gdy odsuwamy się
od siebie. Z nadzieją, że tej obietnicy będę w stanie dotrzymać.
Od czasu ostatniego spotkania z Aaronem coś we mnie drgnęło. Ta
rozmowa, choć sporo nas kosztowała w pewien sposób mi
pomogła. Mimo że, wciąż było mi trudno nie budziłam się już z
żalem do całego świata, odliczając godziny do zakończenia
kolejnego bezsensownego dnia. Starałam się nareszcie pogodzić z
naszym rozstaniem i brakiem szansy na wspólne życie. Ani przez
chwilę nie łudząc się, że byłby w stanie naprawdę diametralnie
zmienić dla nas swoje obecne życie i poświęcić szczęście i
spokój swojej rodziny. Nie miałam pojęcia, ile mi zajmie
ostateczna rozprawa z przeszłością, ale byłam tego bliższa niż
kiedykolwiek wcześniej.
-
Kocham cię, Alice i naprawdę chcę dla ciebie wszystkiego co
najlepsze, a skoro pobyt w rodzinnych stronach ma na ciebie zbawienny
wpływ to może powinniśmy częściej tu przyjeżdżać? Wystarczy,
że powiesz tylko słowo. Poza tym po powrocie do domu musimy zacząć
ze sobą dużo więcej rozmawiać. Ostatnio za bardzo cię
zaniedbywałem - proponuje. Wiedziałam, że Antoine zrobiłby dla
mnie niemal wszystko. Dlatego też nie czułam się za dobrze z
faktem, że obwiniał się o moje nie najlepsze samopoczucie w
ostatnich miesiącach. Podczas, gdy nie miał z nim nic wspólnego.
-
W porządku. Być może masz rację i rzeczywiście powinniśmy
spędzać ze sobą więcej czasu - odpowiadam niemrawo, przypominając
sobie obietnicę złożoną dziadkowi. Przez którą, wcale nie
byłam taka pewna, że rzeczywiście wrócę z Antoine do
Francji. Liczyłam jednak, że te kilka dni spędzone w towarzystwie
narzeczonego, pomogą rozwiać mi niektóre wątpliwości i utwierdzą
w przekonaniu, że spędzenie życia u jego boku jest rzeczywiście
dobrą decyzją. Której nie będę później żałować.
-
Wracamy? Twoja babcia pewnie już na nas czeka z obiadem i tym
wspaniałym ciastem, o ile jeszcze w ogóle zostało -
rozmarza się. Zaczynam się cicho śmiać. Od samego początku
Antoine był największym wielbicielem kuchni mojej babci.
Nieustannie ją komplementując i zachwalając pod niebiosa.
- O to
się nie obawiaj. Babcia upiekła je specjalnie dla ciebie i nikomu
nie pozwoli go tknąć - uspokajam go. Ruszając powoli w kierunku
stacji metra. - Tylko z nim nie przesadź, bo nic nie wyjdzie z
naszych planów - przytomnie mu przypominam. Wciąż nie wiedząc, co
takiego dla nas zaplanował. Był w tej kwestii nieugięty i ani
myślał czegokolwiek mi zdradzić.
-
Nie martw się. Nasz wspólny wieczór to dla mnie priorytet -
obejmuje mnie lekko w talii, dzięki czemu resztę drogi pokonuję w
jego objęciach.
Biorę
głęboki wdech, starając się zachować spokój, gdy
stajemy przed doskonale mi znanym wejściem do restauracji, która
była moją ulubioną i zawsze już będę miała do niej ogromny
sentyment. Głównie ze względu na spędzenie w niej kilku
wyjątkowych dla mnie wieczorów w towarzystwie Aarona.
To
właśnie przez to, mimowolnie podałam jej nazwę Antoine, gdy
pytał mnie o szczególne dla mnie miejsca w stolicy Anglii.
Nie mając pojęcia, że postanowi mnie tu zaprosić. Gdybym
wiedziała, co zamierza od razu ugryzłabym się w język. Na to było
już jednak zdecydowanie za późno.
Gdy
wchodzimy do środka, wspomnienia niemal od razu próbują przedostać
się do moich myśli. Staram się do tego nie dopuścić, doskonale
zdając sobie sprawę, że w innym przypadku czas spędzony z Antoine
zamiast przyjemnością, stanie się po prostu udręką. A tego
za nic nie chciałam.
-
Ładnie tutaj. To miejsce ma w sobie jakiś nieodparty urok
- siadamy przy naszym stoliku, rozglądając się po znajomym mi
wnętrzu. Mieszaniny klasyki i nowoczesności. Połączonej ze
sobą gustownymi dodatkami. - Nic dziwnego, że lubiłaś tu
przebywać. Od zawsze miałaś zresztą bardzo dobry gust -
uśmiechem się w stronę mojego narzeczonego. Nie mającego pojęcia,
jak bardzo się mylił i jaka naprawdę historia kryła
się za tym miejscem.
05.03.2014
Po
kolejnym wyczerpującym dniu pracy, jako jedna z ostatnich osób
opuszczam biuro. Żegnając się przy okazji z mamą, która miała
tu pozostać, jeszcze dłużej ode mnie. Koniecznie musząc
wprowadzić poprawki do projektu domu jakiegoś finansisty, któremu
wiecznie coś nie odpowiadało. Niektórzy klienci, byli po prostu
nie do zniesienia. Jednak zdawałam sobie sprawę, że i z
takimi będę musiała nauczyć się współpracować.
Wychodząc
na zewnątrz, udaję się w przeciwną drogę od tej niż
powinnam. Skręcając w jedną z ulic, gdzie czekał już na mnie
Aaron. Oparty o swój samochód z niecierpliwością wyczekujący
mojego pojawienia. Szeroki uśmiech od razu wkrada się na moje
usta. W sekundę zapominam o zmęczeniu. Nic nie było dla mnie już
ważne, liczył się tylko on.
-
Nareszcie jesteś. Strasznie stęskniłem się za tobą -
przyciąga mnie do siebie, całując długo i zachłannie na
powitanie. Dzięki czemu, przynajmniej na chwilę zapominam o
wyrzutach sumienia oraz o tym, jak źle postępujemy.
-
Przecież widzieliśmy się dwa dni temu - przytulam się do niego,
chcąc nacieszyć jego bliskością. Nie wiedząc, kiedy będę miała
do tego następną okazję. Nasze spotkania nigdy nie były z
góry zaplanowane, nigdy też nie było ich tyle, ile bym chciała.
-
Wolałbym w ogóle się z tobą nie rozstawać. Oszalałem na twoim
punkcie, panno Morris - mruczy cicho, odrywając
swoje usta na moment od mojej szyi, którą obdarzał
swoimi pieszczotami. Powodując u mnie uderzenia
gorąca. Uwielbiałam sposób w jaki na mnie oddziaływał.
-
Dokąd się wybieramy? - zastanawiam się bardzo ciekawa,
gdy od dłuższego już czasu przemierzamy kolejne dzielnice
Londynu. Czego późny wieczór wcale nie ułatwiał ze względu
na zmorzony ruch mieszkańców.
-
Zaraz zobaczysz. Właściwie jesteśmy prawie na miejscu - rozglądam
się dookoła, zauważając nieznaną mi dotąd restauracje. -
Pomyślałem, że zjemy razem kolację. Na pewno od długich godzin
nie miałaś nic w ustach - musiałam niestety przyznać
mu rację. Podczas pracy często zupełnie zapominałam o posiłkach.
Właściwie nie odczuwając głodu. Jednak w tym momencie coś innego
nie dawało mi spokoju.
-
Dlatego specjalnie musieliśmy wybrać się na drugi koniec
miasta? No tak, byleby tylko nikt nas nie zobaczył
- mimowolnie słowa opuszczają moje usta. Mimo że od samego
początku wiedziałam, że tak to będzie wyglądać. Ciężko było
mi się pogodzić z tym, że musieliśmy się ukrywać. Nikt w końcu
nie mógł dowiedzieć się o nas. Z każdym dniem stawało się to
dla mnie coraz trudniejsze. Zwłaszcza okłamywanie najbliższych,
którzy byli bardzo zdziwieni moimi licznymi wyjściami w ostatnim
czasie. Co wcześniej niezwykle rzadko miało miejsce. Poza tym
ja marzyłam o prawdziwym związku. Chciałam móc przedstawić go
rodzinie, dopingować go na meczach bez żadnych tłumaczeń, czy tak
po prostu spędzić ze sobą wspólny poranek.
-
Alice, to wcale nie tak. Nie zabrałem cię tutaj, bo boję się
spotkania z kimś znajomym. Po prostu to świetne miejsce, które
bardzo lubię. Często spotykam się tutaj ze znajomymi - tłumaczy.
Przez co, zaczyna mi być głupio.
-
Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Z chęcią poznam to
miejsce. Chodźmy - staram się
załagodzić jakoś sytuację. Nie chcąc psuć sobie
naszego wspólnego wieczoru.
-
Poczekaj. Wiem, że to wszystko jest skomplikowane i niekomfortowe.
Obiecuję jednak, że wkrótce się to zmieni. Daj mi tylko trochę
czasu, proszę - ściska moją dłoń, patrząc
prosto w oczy.
- Obiecaj
mi tylko, że naprawdę rozstaniesz się dla mnie ze swoją
narzeczoną. Odwołasz wasz ślub. Aaron, ja muszę wiedzieć, że
to co jest między nami traktujesz poważnie. Wiesz, że dla mnie nie
jest to tylko romans - wolałam wiedzieć na czym stoję
i czy dalsze angażowanie się w tą relację ma w ogóle jakikolwiek
sens. Kochałam go, ale zanim usłyszy ode mnie te słowa, chciałam mieć pewność, że odwzajemnia te uczucia.
-
Przysięgam ci, że to zrobię. Muszę tylko rozegrać to delikatnie.
Chcę, aby Colleen jak najmniej cierpiała - miałam świadomość,
że narzeczona na zawsze pozostanie ważną dla Aarona osobą. W
końcu znali się niemal od dziecka i przeżyli ze sobą wiele
wspólnych lat. Czegoś takiego nie dało się ot tak zapomnieć
i przekreślić.
-
Poczekam, ile będzie trzeba. Jeśli tylko będziemy kiedyś w końcu
razem. To jest to warte każdego poświęcenia - uśmiecham się w
jego kierunku. Następnie lekko całując go w policzek.
-
Niedługo wszystko będzie tak, jak być powinno. A teraz chodźmy na
tę kolację – zapewnia, a następnie we wspaniałym
nastroju, udajemy się do restauracji. Gdzie spędzamy ze sobą
cudowny wieczór.
- Zostań
dziś ze mną, proszę – przytulam się mocniej do niego, czując
że próbuje wstać. Tak bardzo pragnęłam zasnąć w jego
ramionach, wolna od wszelkich trosk i zmartwień. Niemal, jak zawsze
zwieńczeniem naszego spotkania były odwiedziny mojego mieszkania.
Będące świadkiem naszych uniesień i namiętności, jaka zawsze im
towarzyszyła. Jednak poza tą cielesną przyjemnością,
potrzebowałam także czułości tuż po niej, o jakiej mogłam sobie
na razie tylko pomarzyć.
-
Ali, wiesz że nie mogę. I tak jest cholernie późno – spoglądam
na zegarek, wskazujący kilka minut po północy. - Zadzwonię
jutro, dobranoc – słyszę, gdy kończy się ubierać. Po czym
całuje mnie na pożegnanie i wychodzi.
Dźwięk
zamykanych drzwi wejściowych, przyprawia mnie o kolejne poczucie
smutku i rozczarowania. Okrywając się szczelnie prześcieradłem,
podchodzę do okna. Z nadzieją, że upadek moralny jaki z każdym
dniem zaliczam ma w ogóle jakikolwiek sens.
💞💞💞
26.11.2017
Z
niechęcią parkuję na jednym z ostatnich wolnych miejsc na
parkingu. Spoglądając na pogrążoną w myślach Colleen. Nie
zwracającą na mnie uwagi. Od kilku już dni, panowała między
nami napięta atmosfera. Niewiele ze sobą rozmawialiśmy,
najczęściej schodząc sobie z oczu, aby tylko nie wywołać
kolejnej kłótni. Wiedziałem, że to wyłącznie ja ponoszę za to
winę. Nie potrafiłem jednak zmienić obecnego stanu rzeczy.
Już
dawno zatraciliśmy gdzieś z Colleen nić porozumienia. Nie
umieliśmy znaleźć wspólnego języka, coraz bardziej się od
siebie oddalając. Z każdym dniem mieliśmy ze sobą coraz mniej
wspólnego. Bałem się, że to wszystko prędzej czy później
odbije się na naszym synku.
Zwłaszcza,
że Alice dzielnie trzymała się przy swojej decyzji i ignorowała
każdą moją próbę kontaktu z nią. Popychając mnie tym samym,
niemal na sam skraj desperacji.
-
Idziemy? Melanie z Theo pewnie już na nas czekają - moja
żona postanawia w końcu przerwać panujące między nami
milczenie.
-
Tak, chodźmy - wysiadam z samochodu. Spoglądając na świetnie
znany mi lokal, w którym to mieliśmy spędzić wspólny wieczór z
naszymi przyjaciółmi. Mającymi dla nas podobno jakąś radosną
nowinę. Ich małżeństwo w przeciwieństwie do naszego świetnie
się układało, mimo upływu lat. Czego można im było tylko
pozazdrościć.
Wchodząc
do środka, rozglądam się w poszukiwaniu dwójki znajomych mi osób,
ale zamiast tego dostrzegam kogoś, kogo za nic bym się w tym
miejscu nie spodziewał. Wprawiając mnie tym niemal w
osłupienie. Przy jednym ze stolików, znajdowała się Alice w
towarzystwie jakiegoś nieznanego mi mężczyzny. Domyślam się,
że pewnie jej narzeczonego, który dopiero w tym momencie
stał się dla mnie realny. Widziałem, jak na nią patrzył,
jak dotykał jej dłoni leżącej na stoliku, co przyprawiało mnie o
olbrzymią falę zazdrości.
Alice
wydawała się miło spędzać z nim czas. Choć nie widziałem jej
twarzy, wyglądała na zrelaksowaną i beztroską. Moja Alice,
która nie chciała mieć ze mną nic wspólnego.
Nie
mogłem znieść tego, że ktoś zajął moje miejsce. To ja
powinienem być na jego miejscu. Zaciskam dłonie z całej siły
w pięści, starając się pohamować swoją zazdrość.
Przypominając sobie, że nie jestem tu przecież sam.
Modliłem się, aby tylko Colleen niczego nie zauważyła, a
zwłaszcza, aby nie rozpoznała Alice. Nie chciałem dać jej
kolejnych powodów do kłótni i podejrzeń. Ten wieczór i tak
zapowiadał się wystarczająco fatalnie.
Po
przywitaniu się z przyjaciółmi i odebraniu przez kelnera
naszego zamówienia. Staram się skupić na trwającej przy stole
rozmowie, ale na nic się to nie zdawało. Poza parą
siedzącą kilka metrów ode mnie, aktualnie nic innego
mnie nie interesowało. Nie umiałem skupić się na niczym
innym. Nieustannie zerkałem w ich stronę. Wpatrując się w
odwróconą do mnie plecami Alice. Wciąż nie mającą pojęcia
o mojej obecności kilka metrów od niej.
-
Zdradzicie nam w końcu, co takiego świętujemy? - Colleen nie
potrafiła dłużej wytrzymać w niepewności. Cieszyłem się, że
towarzystwo Melanie i Theo w przynajmniej minimalnym stopniu
poprawiło jej humor.
-
Jestem w ciąży. Po raz drugi zostaniemy rodzicami - pełen radości
i entuzjazmu głos Melanie przywraca mnie do rzeczywistości. Czegoś
takiego się nie spodziewałem.
-
To wspaniale. Szczerze wam gratulujemy, prawda? - Colleen patrzy na
mnie z wyczekiwaniem. Żądając jednoznacznej odpowiedzi.
-
Oczywiście. To wspaniała nowina – mimo wszystko, cieszyłem
się ich szczęściem. W pełni na nie zasługiwali. Stanowili
wspaniałą rodzinę. Wiele osób mogło brać z nich przykład.
-
Wy też powinniście się o postarać o rodzeństwo dla
Sonniego. Na pewno by się ucieszył - w założeniu niewinny
komentarz Melanie, wprawia mnie w konsternację, która nie
umyka Theo. W końcu jako jedyny, wiedział o moich zmaganiach się z
samym sobą i uczuciu, jakim wciąż darzyłem Alice. W dodatku w
oczach swojej żony dostrzegam cień smutku i rozczarowania. Świetnie
zdawałem sobie sprawę, że marzyła o ponownym zostaniu matką. Od
zawsze chciała mieć dużą i szczęśliwą rodzinę.
-
Mel, daj im spokój. Sami powinni podjąć taką decyzję -
przyjaciel ratuje mnie z opresji i dalszą dyskusją na ten
temat, która mogłaby przybrać dla mnie bardzo nieciekawy
obrót.
-
Ale przecież to normalna kolej rzeczy - przyjaciółka posyła mi
wymowne spojrzenie. Które utwierdza mnie w przekonaniu, że Colleen
zwierzała się jej z naszych niektórych problemów.
Reszta
kolacji na szczęście upływa nam w spokoju i miłej atmosferze.
Byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy. Przynajmniej do momentu,
gdy Alice ze swoim partnerem nie kończą kolacji z zamiarem
opuszczenia restauracji.
To
wtedy na krótki i ulotny moment nasze spojrzenia się ze sobą
zetknęły. Przez te kilka sekund, doskonale widziałem szok i
strach w oczach Alice, gdy mijała zajmowany przez naszą czwórkę
stolik. Kurczowo trzymając się ramienia swojego
towarzysza. Zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować.
Była zagubiona oraz zawstydzona. Zapewne obawiała się jakiegoś
nieprzyjemnego incydentu. Dlatego czym prędzej zniknęła z naszego
pola widzenia. Ostatkiem silnej woli, powstrzymałem się przed
wybiegnięciem za nią.
-
To była ona, mam rację? Twoja kochana Alice. Wszędzie poznałabym
ten w założeniu niewinny i poczciwy wyraz twarzy. Słodka
i dobroduszna Alice, która zawsze zaopiekuje się twoim
narzeczonym - w drodze powrotnej, słyszę pełen wyrzutów głos
Colleen, która nie miała żadnego problemu z rozpoznaniem mojej
byłej kochanki. Miały w końcu okazję w przeszłości kilka
razy się ze sobą spotkać.
-
Nie rozumiem, po co ci ta ironia? To chyba nie moja wina, że
przypadkiem znalazła się w tym samym miejscu - byłem wykończony
dzisiejszym wieczorem. W dodatku wyglądało na to, że czekała na
mnie kolejna sprzeczka.
-
Aaron, przestań. Jestem pewna, że już wcześniej wiedziałeś, że
wróciła. To pewnie stąd to twoje dziwne zachowanie w ostatnich
dniach. Romans stulecia znowu odżył? - pyta prześmiewczo. Nie
dając za wygraną. Zdecydowanie wypiła o kieliszek wina za dużo.
-
Znowu zaczynasz? Ile razy mam ci powtarzać, że między nami od
dawna jest wszystko skończone. To ciebie wybrałem - staram się ją
przekonać. Choć sam ogromnie żałowałem, podjętej przed laty
decyzji.
-
Mam ci być za to dozgonnie wdzięczna? To ja byłam do cholery wtedy
twoją narzeczoną, a nie ona. O jakim więc mówimy
wyborze? Jednak nawet to nie powstrzymało jej przed wskoczeniem
ci do łóżka. Mam nadzieję, że kiedyś spotka ją to samo, co mi
zrobiła - nie mogłem tego dłużej słuchać. Dlatego z impetem
hamuję, zjeżdżając na pobocze. Wolałem nie ryzykować dalszej
jazdy w takich emocjach.
-
Przestań ją w tej chwili obrażać. Jedyną winną osobą
jestem ja. Jeśli kogoś chcesz obwiniać to wyłącznie mnie. Alice
została skrzywdzona tak samo mocno, jak ty.
-
Jeszcze jej bronisz? Nie dość, że przez cały wieczór gapiłeś
się tylko na nią. Na nic innego nie zwracając uwagi. Teraz
będziesz mi robił wyrzuty? Gdybyś tylko mógł pewnie w tej chwili
już byś z nią był, pieprząc się w jakimś hotelu. W końcu
jest o wiele bardziej atrakcyjna. Ona nie urodziła dziecka, nie
zarywała dla niego nocy, ani nie podporządkowała mu całego życia.
Żyje sobie pewnie jak księżniczka. A ty wcale o niej nie
zapomniałeś. Powiedz mi, co takiego ona w sobie ma, że
odważyłeś się dla niej wszystko zniszczyć - krzyczy,
uderzając z bezsilności w siedzenie.
- Colleen,
uspokój się. Może ostatnio nie układa się nam najlepiej, ale to
nie jest powód do takich oskarżeń - starałem się ją uspokoić i
załagodzić narastający coraz mocniej między nami konflikt.
-
W takim razie to udowodnij. Pokaż, że naprawdę mnie kochasz i
chcesz ratować to małżeństwo. Jesteś w stanie to zrobić? -
czeka z wyczekiwaniem na moją decyzję.
-
Niby w jaki sposób? - zastanawiam się. Nie mając pojęcia, o co
może jej chodzić. Po dzisiejszym wieczorze sam już nie wiedziałem, co powinienem. Czy walczyć o utraconą miłość do Colleen, starając się na nowo ją pokochać. Czy też o wybaczenie Alice i zaczęcie z nią wszystkiego od nowa. Obydwie opcje były tak samo trudne i być może niemożliwe do zrealizowania.
- Po
pierwsze, wznowimy terapię. Po drugie, postarajmy się o kolejne
dziecko. Narodziny Sonnego zbliżyły nas do siebie. To dla nas
szansa. Jeśli drugie dziecko nie uratuje naszej rodziny, to już nic nam
nie pomoże. Chcę znów poczuć, że mam jakiś cel. Kocham
cię, Aaron. Ale nie dam już rady żyć, jak do tej pory -
miałem wrażenie, że się zwyczajnie przesłyszałem. W końcu
powiększenie naszej rodziny było ostatnią rzeczą na jaką miałem
ochotę.