4.03.2019

Rozdział 5



26.11.2017, Londyn







Z delikatnym uśmiechem błądzącym mi po ustach. Przemierzam kolejne doskonale mi znane i niemal jak zawsze zatłoczone ulice Londynu. Pokazując i opowiadając narzeczonemu o moich ulubionych miejscach w mieście. Zdradzając niekiedy liczne anegdotki na ich temat, które lata temu poznałam od dziadka, a o jakich można było tylko pomarzyć w dostępnych przewodnikach. Czemu Antoine przysłuchiwał się z niespotykaną często u niego ciekawością i zainteresowaniem. Chcąc dzięki temu, dowiedzieć się czegoś o moim życiu, jakie wiodłam przed wyprowadzką do Lille i naszym poznaniem. O którym nigdy mu za wiele nie wspominałam, nie potrafiąc do końca się przed nim otworzyć i szczerze opowiedzieć o burzliwym uczuciu, które bezpowrotnie zniszczyło większość moich marzeń i planów na dalsze życie. To w końcu nie tak miało wyglądać, jednak los po raz kolejny udowodnił, że w mgnieniu oka potrafi wywrócić wszystko do góry nogami, 




Ku mojemu zaskoczeniu, gdy wczoraj po kilkunastu dniach naszej rozłąki. Antoine zjawił się w moim rodzinnym domu. Poczułam odrobinę szczerej i niczym nie wymuszonej radości na jego widok. Uświadomiłam sobie, że naprawdę za nim tęskniłam. Może nie jak za ukochanym, ale wyjątkowo bliską mi osobą, z którą lubiłam spędzać czas.
Od samego początku naszej znajomości, uwielbiałam rozmawiać z Antoine. Dobrze się rozumieliśmy i mieliśmy często podobne zdanie w wielu kwestiach. Poza tym godzinami mogliśmy dyskutować o architekturze czy o swoich pomysłach, które mieliśmy wdrożyć w życie w przyszłych projektach. Był moją bratnią duszą i wspaniałym człowiekiem. To wszystko, wciąż nie było jednak wystarczające, abym obdarzyła go miłością na jaką zasługiwał.
Antoine był pierwszą osobą we Francji, której udało się nawiązać ze mną jakiś bliższy kontakt. Przedarł się przez mój wieczny smutek i rozgoryczenie, które skutecznie odstraszało ode mnie inne osoby. Pomógł mi stanąć na nogi, nigdy nie próbując wymusić ode mnie powodów mojej niechęci do życia i częstych chwil załamania.
Po dzisiejszy dzień, czekał aż sama zdradzę mu jakieś na pewno nie dające mu spokoju szczegóły.
To w głównej mierze, dzięki jego cierpliwości i nieustępliwości, udało mi się jako tako pozbierać. Ożywił we mnie znikome poczucie nadziei, że jeszcze mogę ułożyć sobie życie. Nawet jeśli nie będę go wiodła u boku Aarona.
Antoine był moją jedyną ostoją i stałym punktem, dającym namiastkę stabilizacji i bezpieczeństwa. Te właśnie te znikome pokłady spokojnego życia jakie oferował, skłoniły mnie do dania mu szansy już jakiś czas temu. 





- Dokładnie tutaj, znajdował się kiedyś Highbury Stadium - staję przed zbudowanymi niedawno, zaledwie przed kilkoma laty budynkami. - Nigdy nie zapomnę, jak jako mała dziewczynka przychodziłam tu z dziadkiem. Często odliczałam z niecierpliwością dni do weekendu, aby tylko znowu poczuć tę niesamowitą atmosferę. Emirates stadium też jest wspaniałe, ale to właśnie tutaj było moje ukochane miejsce - zdradzam mojemu towarzyszowi z nostalgią spoglądając na okolicę, która już nigdy nie będzie wyglądała tak jak przedtem. 
- Nigdy bym nie przypuszczał, że jesteś fanką piłki nożnej. Dlaczego mi o tym dotychczas nie powiedziałaś? Ani razu słowem się nie odezwałaś, gdy oglądałem jakiś mecz - zastanawia się wyjątkowo zdziwiony. Ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie było o czym. Zresztą, chyba z tego wyrosłam - wzruszam ramionami udając obojętność. Od czasu mojego wyjazdu z Londynu. Nie obejrzałam, ani jednego meczu. Zwyczajnie nie potrafiłam. Nie zniosłabym widoku Aarona i wszystkiego, co na każdym kroku by mi o nim przypominało. Wraz ze swoim odejściem, odebrał mi dosłownie wszystko. 
- Nieprawda. Alice, widzę jak z wielką pasją o tym mówisz. Ile radości ci to sprawia. Chyba jeszcze nigdy, nie miałem okazji zobaczyć cię takiej żywej. Jakbym miał do czynienia z zupełnie inną osobą. Pobyt w Londynie bardzo ci służy. Chciałbym, abyś taka była na co dzień. Radosna i szczęśliwa - przytula mnie do siebie, a następnie czule całuje. Odwzajemniając ten pocałunek, jeszcze mocniej niż zawsze pragnęłam coś poczuć, ale nic takiego się nie stało. Miałam wrażenie, że wewnętrznie jestem po prostu martwa. 
- Postaram się częściej uśmiechać - obiecuję, gdy odsuwamy się od siebie. Z nadzieją, że tej obietnicy będę w stanie dotrzymać. Od czasu ostatniego spotkania z Aaronem coś we mnie drgnęło. Ta rozmowa, choć sporo nas kosztowała w pewien sposób mi pomogła. Mimo że, wciąż było mi trudno nie budziłam się już z żalem do całego świata, odliczając godziny do zakończenia kolejnego bezsensownego dnia. Starałam się nareszcie pogodzić z naszym rozstaniem i brakiem szansy na wspólne życie. Ani przez chwilę nie łudząc się, że byłby w stanie naprawdę diametralnie zmienić dla nas swoje obecne życie i poświęcić szczęście i spokój swojej rodziny. Nie miałam pojęcia, ile mi zajmie ostateczna rozprawa z przeszłością, ale byłam tego bliższa niż kiedykolwiek wcześniej.





- Kocham cię, Alice i naprawdę chcę dla ciebie wszystkiego co najlepsze, a skoro pobyt w rodzinnych stronach ma na ciebie zbawienny wpływ to może powinniśmy częściej tu przyjeżdżać? Wystarczy, że powiesz tylko słowo. Poza tym po powrocie do domu musimy zacząć ze sobą dużo więcej rozmawiać. Ostatnio za bardzo cię zaniedbywałem - proponuje. Wiedziałam, że Antoine zrobiłby dla mnie niemal wszystko. Dlatego też nie czułam się za dobrze z faktem, że obwiniał się o moje nie najlepsze samopoczucie w ostatnich miesiącach. Podczas, gdy nie miał z nim nic wspólnego. 
- W porządku. Być może masz rację i rzeczywiście powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu - odpowiadam niemrawo, przypominając sobie obietnicę złożoną dziadkowi. Przez którą, wcale nie byłam taka pewna, że rzeczywiście wrócę z Antoine do Francji. Liczyłam jednak, że te kilka dni spędzone w towarzystwie narzeczonego, pomogą rozwiać mi niektóre wątpliwości i utwierdzą w przekonaniu, że spędzenie życia u jego boku jest rzeczywiście dobrą decyzją. Której nie będę później żałować. 





- Wracamy? Twoja babcia pewnie już na nas czeka z obiadem i tym wspaniałym ciastem, o ile jeszcze w ogóle zostało - rozmarza się. Zaczynam się cicho śmiać. Od samego początku Antoine był największym wielbicielem kuchni mojej babci. Nieustannie ją komplementując i zachwalając pod niebiosa. 
- O to się nie obawiaj. Babcia upiekła je specjalnie dla ciebie i nikomu nie pozwoli go tknąć - uspokajam go. Ruszając powoli w kierunku stacji metra. - Tylko z nim nie przesadź, bo nic nie wyjdzie z naszych planów - przytomnie mu przypominam. Wciąż nie wiedząc, co takiego dla nas zaplanował. Był w tej kwestii nieugięty i ani myślał czegokolwiek mi zdradzić. 
- Nie martw się. Nasz wspólny wieczór to dla mnie priorytet - obejmuje mnie lekko w talii, dzięki czemu resztę drogi pokonuję w jego objęciach.






Biorę głęboki wdech, starając się zachować spokój, gdy stajemy przed doskonale mi znanym wejściem do restauracji, która była moją ulubioną i zawsze już będę miała do niej ogromny sentyment. Głównie ze względu na spędzenie w niej kilku wyjątkowych dla mnie wieczorów w towarzystwie Aarona.
To właśnie przez to, mimowolnie podałam jej nazwę Antoine, gdy pytał mnie o szczególne dla mnie miejsca w stolicy Anglii. Nie mając pojęcia, że postanowi mnie tu zaprosić. Gdybym wiedziała, co zamierza od razu ugryzłabym się w język. Na to było już jednak zdecydowanie za późno. 
Gdy wchodzimy do środka, wspomnienia niemal od razu próbują przedostać się do moich myśli. Staram się do tego nie dopuścić, doskonale zdając sobie sprawę, że w innym przypadku czas spędzony z Antoine zamiast przyjemnością, stanie się po prostu udręką. A tego za nic nie chciałam.





- Ładnie tutaj. To miejsce ma w sobie jakiś nieodparty urok - siadamy przy naszym stoliku, rozglądając się po znajomym mi wnętrzu. Mieszaniny klasyki i nowoczesności. Połączonej ze sobą gustownymi dodatkami. - Nic dziwnego, że lubiłaś tu przebywać. Od zawsze miałaś zresztą bardzo dobry gust - uśmiechem się w stronę mojego narzeczonego. Nie mającego pojęcia, jak bardzo się mylił i jaka naprawdę historia kryła się za tym miejscem. 







05.03.2014






Po kolejnym wyczerpującym dniu pracy, jako jedna z ostatnich osób opuszczam biuro. Żegnając się przy okazji z mamą, która miała tu pozostać, jeszcze dłużej ode mnie. Koniecznie musząc wprowadzić poprawki do projektu domu jakiegoś finansisty, któremu wiecznie coś nie odpowiadało. Niektórzy klienci, byli po prostu nie do zniesienia. Jednak zdawałam sobie sprawę, że i z takimi będę musiała nauczyć się współpracować. 
Wychodząc na zewnątrz, udaję się w przeciwną drogę od tej niż powinnam. Skręcając w jedną z ulic, gdzie czekał już na mnie Aaron. Oparty o swój samochód z niecierpliwością wyczekujący mojego pojawienia. Szeroki uśmiech od razu wkrada się na moje usta. W sekundę zapominam o zmęczeniu. Nic nie było dla mnie już ważne, liczył się tylko on. 




- Nareszcie jesteś. Strasznie stęskniłem się za tobą - przyciąga mnie do siebie, całując długo i zachłannie na powitanie. Dzięki czemu, przynajmniej na chwilę zapominam o wyrzutach sumienia oraz o tym, jak źle postępujemy. 
- Przecież widzieliśmy się dwa dni temu - przytulam się do niego, chcąc nacieszyć jego bliskością. Nie wiedząc, kiedy będę miała do tego następną okazję. Nasze spotkania nigdy nie były z góry zaplanowane, nigdy też nie było ich tyle, ile bym chciała. 
- Wolałbym w ogóle się z tobą nie rozstawać. Oszalałem na twoim punkcie, panno Morris - mruczy cicho, odrywając swoje usta na moment od mojej szyi, którą obdarzał swoimi pieszczotami. Powodując u mnie uderzenia gorąca. Uwielbiałam sposób w jaki na mnie oddziaływał.





- Dokąd się wybieramy? - zastanawiam się bardzo ciekawa, gdy od dłuższego już czasu przemierzamy kolejne dzielnice Londynu. Czego późny wieczór wcale nie ułatwiał ze względu na zmorzony ruch mieszkańców. 
- Zaraz zobaczysz. Właściwie jesteśmy prawie na miejscu - rozglądam się dookoła, zauważając nieznaną mi dotąd restauracje. - Pomyślałem, że zjemy razem kolację. Na pewno od długich godzin nie miałaś nic w ustach - musiałam niestety przyznać mu rację. Podczas pracy często zupełnie zapominałam o posiłkach. Właściwie nie odczuwając głodu. Jednak w tym momencie coś innego nie dawało mi spokoju.
- Dlatego specjalnie musieliśmy wybrać się na drugi koniec miasta? No tak, byleby tylko nikt nas nie zobaczył - mimowolnie słowa opuszczają moje usta. Mimo że od samego początku wiedziałam, że tak to będzie wyglądać. Ciężko było mi się pogodzić z tym, że musieliśmy się ukrywać. Nikt w końcu nie mógł dowiedzieć się o nas. Z każdym dniem stawało się to dla mnie coraz trudniejsze. Zwłaszcza okłamywanie najbliższych, którzy byli bardzo zdziwieni moimi licznymi wyjściami w ostatnim czasie. Co wcześniej niezwykle rzadko miało miejsce. Poza tym ja marzyłam o prawdziwym związku. Chciałam móc przedstawić go rodzinie, dopingować go na meczach bez żadnych tłumaczeń, czy tak po prostu spędzić ze sobą wspólny poranek. 
- Alice, to wcale nie tak. Nie zabrałem cię tutaj, bo boję się spotkania z kimś znajomym. Po prostu to świetne miejsce, które bardzo lubię. Często spotykam się tutaj ze znajomymi - tłumaczy. Przez co, zaczyna mi być głupio.
- Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Z chęcią poznam to miejsce. Chodźmy - staram się załagodzić jakoś sytuację. Nie chcąc psuć sobie naszego wspólnego wieczoru.
- Poczekaj. Wiem, że to wszystko jest skomplikowane i niekomfortowe. Obiecuję jednak, że wkrótce się to zmieni. Daj mi tylko trochę czasu, proszę - ściska moją dłoń, patrząc prosto w oczy.
- Obiecaj mi tylko, że naprawdę rozstaniesz się dla mnie ze swoją narzeczoną. Odwołasz wasz ślub. Aaron, ja muszę wiedzieć, że to co jest między nami traktujesz poważnie. Wiesz, że dla mnie nie jest to tylko romans - wolałam wiedzieć na czym stoję i czy dalsze angażowanie się w tą relację ma w ogóle jakikolwiek sens. Kochałam go, ale zanim usłyszy ode mnie te słowa, chciałam mieć pewność, że odwzajemnia te uczucia. 
- Przysięgam ci, że to zrobię. Muszę tylko rozegrać to delikatnie. Chcę, aby Colleen jak najmniej cierpiała - miałam świadomość, że narzeczona na zawsze pozostanie ważną dla Aarona osobą. W końcu znali się niemal od dziecka i przeżyli ze sobą wiele wspólnych lat. Czegoś takiego nie dało się ot tak zapomnieć i przekreślić. 
- Poczekam, ile będzie trzeba. Jeśli tylko będziemy kiedyś w końcu razem. To jest to warte każdego poświęcenia - uśmiecham się w jego kierunku. Następnie lekko całując go w policzek.
- Niedługo wszystko będzie tak, jak być powinno. A teraz chodźmy na tę kolację – zapewnia, a następnie we wspaniałym nastroju, udajemy się do restauracji. Gdzie spędzamy ze sobą cudowny wieczór.





- Zostań dziś ze mną, proszę – przytulam się mocniej do niego, czując że próbuje wstać. Tak bardzo pragnęłam zasnąć w jego ramionach, wolna od wszelkich trosk i zmartwień. Niemal, jak zawsze zwieńczeniem naszego spotkania były odwiedziny mojego mieszkania. Będące świadkiem naszych uniesień i namiętności, jaka zawsze im towarzyszyła. Jednak poza tą cielesną przyjemnością, potrzebowałam także czułości tuż po niej, o jakiej mogłam sobie na razie tylko pomarzyć.
- Ali, wiesz że nie mogę. I tak jest cholernie późno – spoglądam na zegarek, wskazujący kilka minut po północy. - Zadzwonię jutro, dobranoc – słyszę, gdy kończy się ubierać. Po czym całuje mnie na pożegnanie i wychodzi.




Dźwięk zamykanych drzwi wejściowych, przyprawia mnie o kolejne poczucie smutku i rozczarowania. Okrywając się szczelnie prześcieradłem, podchodzę do okna. Z nadzieją, że upadek moralny jaki z każdym dniem zaliczam ma w ogóle jakikolwiek sens. 




💞💞💞


26.11.2017





Z niechęcią parkuję na jednym z ostatnich wolnych miejsc na parkingu. Spoglądając na pogrążoną w myślach Colleen. Nie zwracającą na mnie uwagi. Od kilku już dni, panowała między nami napięta atmosfera. Niewiele ze sobą rozmawialiśmy, najczęściej schodząc sobie z oczu, aby tylko nie wywołać kolejnej kłótni. Wiedziałem, że to wyłącznie ja ponoszę za to winę. Nie potrafiłem jednak zmienić obecnego stanu rzeczy.
Już dawno zatraciliśmy gdzieś z Colleen nić porozumienia. Nie umieliśmy znaleźć wspólnego języka, coraz bardziej się od siebie oddalając. Z każdym dniem mieliśmy ze sobą coraz mniej wspólnego. Bałem się, że to wszystko prędzej czy później odbije się na naszym synku.
Zwłaszcza, że Alice dzielnie trzymała się przy swojej decyzji i ignorowała każdą moją próbę kontaktu z nią. Popychając mnie tym samym, niemal na sam skraj desperacji.




- Idziemy? Melanie z Theo pewnie już na nas czekają - moja żona postanawia w końcu przerwać panujące między nami milczenie. 
- Tak, chodźmy - wysiadam z samochodu. Spoglądając na świetnie znany mi lokal, w którym to mieliśmy spędzić wspólny wieczór z naszymi przyjaciółmi. Mającymi dla nas podobno jakąś radosną nowinę. Ich małżeństwo w przeciwieństwie do naszego świetnie się układało, mimo upływu lat. Czego można im było tylko pozazdrościć.





Wchodząc do środka, rozglądam się w poszukiwaniu dwójki znajomych mi osób, ale zamiast tego dostrzegam kogoś, kogo za nic bym się w tym miejscu nie spodziewał. Wprawiając mnie tym niemal w osłupienie. Przy jednym ze stolików, znajdowała się Alice w towarzystwie jakiegoś nieznanego mi mężczyzny. Domyślam się, że pewnie jej narzeczonego, który dopiero w tym momencie stał się dla mnie realny. Widziałem, jak na nią patrzył, jak dotykał jej dłoni leżącej na stoliku, co przyprawiało mnie o olbrzymią falę zazdrości. 
Alice wydawała się miło spędzać z nim czas. Choć nie widziałem jej twarzy, wyglądała na zrelaksowaną i beztroską. Moja Alice, która nie chciała mieć ze mną nic wspólnego.
Nie mogłem znieść tego, że ktoś zajął moje miejsce. To ja powinienem być na jego miejscu. Zaciskam dłonie z całej siły w pięści, starając się pohamować swoją zazdrość. Przypominając sobie, że nie jestem tu przecież sam. Modliłem się, aby tylko Colleen niczego nie zauważyła, a zwłaszcza, aby nie rozpoznała Alice. Nie chciałem dać jej kolejnych powodów do kłótni i podejrzeń. Ten wieczór i tak zapowiadał się wystarczająco fatalnie. 





Po przywitaniu się z przyjaciółmi i odebraniu przez kelnera naszego zamówienia. Staram się skupić na trwającej przy stole rozmowie, ale na nic się to nie zdawało. Poza parą siedzącą kilka metrów ode mnie, aktualnie nic innego mnie nie interesowało. Nie umiałem skupić się na niczym innym. Nieustannie zerkałem w ich stronę. Wpatrując się w odwróconą do mnie plecami Alice. Wciąż nie mającą pojęcia o mojej obecności kilka metrów od niej.





- Zdradzicie nam w końcu, co takiego świętujemy? - Colleen nie potrafiła dłużej wytrzymać w niepewności. Cieszyłem się, że towarzystwo Melanie i Theo w przynajmniej minimalnym stopniu poprawiło jej humor. 
- Jestem w ciąży. Po raz drugi zostaniemy rodzicami - pełen radości i entuzjazmu głos Melanie przywraca mnie do rzeczywistości. Czegoś takiego się nie spodziewałem. 
- To wspaniale. Szczerze wam gratulujemy, prawda? - Colleen patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Żądając jednoznacznej odpowiedzi.
- Oczywiście. To wspaniała nowina – mimo wszystko, cieszyłem się ich szczęściem. W pełni na nie zasługiwali. Stanowili wspaniałą rodzinę. Wiele osób mogło brać z nich przykład. 
- Wy też powinniście się o postarać o rodzeństwo dla Sonniego. Na pewno by się ucieszył - w założeniu niewinny komentarz Melanie, wprawia mnie w konsternację, która nie umyka Theo. W końcu jako jedyny, wiedział o moich zmaganiach się z samym sobą i uczuciu, jakim wciąż darzyłem Alice. W dodatku w oczach swojej żony dostrzegam cień smutku i rozczarowania. Świetnie zdawałem sobie sprawę, że marzyła o ponownym zostaniu matką. Od zawsze chciała mieć dużą i szczęśliwą rodzinę. 
- Mel, daj im spokój. Sami powinni podjąć taką decyzję - przyjaciel ratuje mnie z opresji i dalszą dyskusją na ten temat, która mogłaby przybrać dla mnie bardzo nieciekawy obrót. 
- Ale przecież to normalna kolej rzeczy - przyjaciółka posyła mi wymowne spojrzenie. Które utwierdza mnie w przekonaniu, że Colleen zwierzała się jej z naszych niektórych problemów.





Reszta kolacji na szczęście upływa nam w spokoju i miłej atmosferze. Byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy. Przynajmniej do momentu, gdy Alice ze swoim partnerem nie kończą kolacji z zamiarem opuszczenia restauracji.
To wtedy na krótki i ulotny moment nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły. Przez te kilka sekund, doskonale widziałem szok i strach w oczach Alice, gdy mijała zajmowany przez naszą czwórkę stolik. Kurczowo trzymając się ramienia swojego towarzysza. Zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Była zagubiona oraz zawstydzona. Zapewne obawiała się jakiegoś nieprzyjemnego incydentu. Dlatego czym prędzej zniknęła z naszego pola widzenia. Ostatkiem silnej woli, powstrzymałem się przed wybiegnięciem za nią.





- To była ona, mam rację? Twoja kochana Alice. Wszędzie poznałabym ten w założeniu niewinny i poczciwy wyraz twarzy. Słodka i dobroduszna Alice, która zawsze zaopiekuje się twoim narzeczonym - w drodze powrotnej, słyszę pełen wyrzutów głos Colleen, która nie miała żadnego problemu z rozpoznaniem mojej byłej kochanki. Miały w końcu okazję w przeszłości kilka razy się ze sobą spotkać.
- Nie rozumiem, po co ci ta ironia? To chyba nie moja wina, że przypadkiem znalazła się w tym samym miejscu - byłem wykończony dzisiejszym wieczorem. W dodatku wyglądało na to, że czekała na mnie kolejna sprzeczka.
- Aaron, przestań. Jestem pewna, że już wcześniej wiedziałeś, że wróciła. To pewnie stąd to twoje dziwne zachowanie w ostatnich dniach. Romans stulecia znowu odżył? - pyta prześmiewczo. Nie dając za wygraną. Zdecydowanie wypiła o kieliszek wina za dużo.
- Znowu zaczynasz? Ile razy mam ci powtarzać, że między nami od dawna jest wszystko skończone. To ciebie wybrałem - staram się ją przekonać. Choć sam ogromnie żałowałem, podjętej przed laty decyzji.
- Mam ci być za to dozgonnie wdzięczna? To ja byłam do cholery wtedy twoją narzeczoną, a nie ona. O jakim więc mówimy wyborze? Jednak nawet to nie powstrzymało jej przed wskoczeniem ci do łóżka. Mam nadzieję, że kiedyś spotka ją to samo, co mi zrobiła - nie mogłem tego dłużej słuchać. Dlatego z impetem hamuję, zjeżdżając na pobocze. Wolałem nie ryzykować dalszej jazdy w takich emocjach.





- Przestań ją w tej chwili obrażać. Jedyną winną osobą jestem ja. Jeśli kogoś chcesz obwiniać to wyłącznie mnie. Alice została skrzywdzona tak samo mocno, jak ty.
- Jeszcze jej bronisz? Nie dość, że przez cały wieczór gapiłeś się tylko na nią. Na nic innego nie zwracając uwagi. Teraz będziesz mi robił wyrzuty? Gdybyś tylko mógł pewnie w tej chwili już byś z nią był, pieprząc się w jakimś hotelu. W końcu jest o wiele bardziej atrakcyjna. Ona nie urodziła dziecka, nie zarywała dla niego nocy, ani nie podporządkowała mu całego życia. Żyje sobie pewnie jak księżniczka. A ty wcale o niej nie zapomniałeś. Powiedz mi, co takiego ona w sobie ma, że odważyłeś się dla niej wszystko zniszczyć - krzyczy, uderzając z bezsilności w siedzenie.
- Colleen, uspokój się. Może ostatnio nie układa się nam najlepiej, ale to nie jest powód do takich oskarżeń - starałem się ją uspokoić i załagodzić narastający coraz mocniej między nami konflikt.
- W takim razie to udowodnij. Pokaż, że naprawdę mnie kochasz i chcesz ratować to małżeństwo. Jesteś w stanie to zrobić? - czeka z wyczekiwaniem na moją decyzję.
- Niby w jaki sposób? - zastanawiam się. Nie mając pojęcia, o co może jej chodzić. Po dzisiejszym wieczorze sam już nie wiedziałem, co powinienem. Czy walczyć o utraconą miłość do Colleen, starając się na nowo ją pokochać. Czy też o wybaczenie Alice i zaczęcie z nią wszystkiego od nowa. Obydwie opcje były tak samo trudne i być może niemożliwe do zrealizowania. 
- Po pierwsze, wznowimy terapię. Po drugie, postarajmy się o kolejne dziecko. Narodziny Sonnego zbliżyły nas do siebie. To dla nas szansa. Jeśli drugie dziecko nie uratuje naszej rodziny, to już nic nam nie pomoże. Chcę znów poczuć, że mam jakiś cel. Kocham cię, Aaron. Ale nie dam już rady żyć, jak do tej pory - miałem wrażenie, że się zwyczajnie przesłyszałem. W końcu powiększenie naszej rodziny było ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę.