24.11.2017
Z
ogromną złością, bijącą wprost z moich oczu. Patrzę na
Aarona, wciąż nie mogąc uwierzyć, że w ogóle odważył się
robić mi jakiekolwiek wyrzuty, odnośnie zgody na poślubienie
przeze mnie Antoine'a.
Wprost
nie dowierzałam w jego bezczelność, wykraczającą w tym momencie
poza skalę. Na jego miejscu powstrzymałabym się od jakichkolwiek
komentarzy na ten temat. Widocznie jednak nie miał w sobie,
choćby namiastki poczucia taktu.
Zwłaszcza,
że był ostatnią osobą mającą prawo do oceniania dokonanych
przeze mnie wyborów. Stracił je w pewne majowe popołudnie,
podczas którego ostatecznie przekreślił wspólną przyszłość
naszej dwójki. Niszcząc do reszty moje złudne nadzieje i zadając
olbrzymi cios, po którym do tej pory nie udało mi się w pełni
pozbierać.
Żałowałam,
że w ogóle zgodziłam się na tę rozmowę z nim. Nie dość, że
nie miała ona najmniejszego sensu, to w dodatku po raz kolejny
wytrąciła mnie z równowagi i zburzyła tak mozolnie wypracowaną
namiastkę spokoju, jaką udało mi się osiągnąć w ostatnich
dniach. Nie rozumiałam, skąd nagle wzięła się u niego
jakakolwiek potrzeba wyjaśnień. Po tak długim czasie, podczas
którego ani razu nie szukał ze mną jakiegokolwiek kontaktu.
Teraz
to i tak nie miało już żadnego znaczenia. Nic nie było w stanie
naprawić tego, co zakończyło się przed laty.
-
Naprawdę masz czelność, jeszcze pytać dlaczego? Czego ty się
spodziewałeś, co? Miałam być do końca życia sama tylko dlatego,
że dla ciebie okazałam się niewystarczająca? Niedoczekanie twoje
- prycham ironicznie. Wyrywając swoją dłoń, którą nadal
trzymał. Nie potrafiłam znieść jego dotyku, przywoływał on zbyt
wiele niechcianych uczuć i wspomnień.
-
Kochasz go? - pyta, nic sobie nie robiąc z mojej ostrej reakcji na
jego poprzednie słowa. Wpatruje się we mnie jedynie przenikliwym
spojrzeniem, czekając aż coś odpowiem. Wyglądał na ogromnie
poruszonego, jak gdyby od mojej odpowiedzi miał zależeć dalszy los
świata.
-
To chyba oczywiste, że tak. Nigdy nikogo mocniej nie kochałam niż
Antoine'a - kłamię, uśmiechając się z kpiną. Dostrzegając przy
tym ból i rozczarowanie na twarzy Aarona. Chciałam go dogłębnie
zranić, aby przynajmniej przez chwilę poczuł się tak, jak ja
przez ostatnie lata. Pełne bólu i niezrozumienia, dlaczego to
wszystko musiało się skończyć w taki sposób.
-
Nie wierzę ci. Gdyby rzeczywiście tak było nie wyglądałabyś na
nieszczęśliwą. Widzę przecież, że coś jest nie tak. Zbyt
dobrze cię znam, aby się na to nabrać - udaję niewzruszoną. Nie
chcąc pokazać mu, że znowu miał cholerną rację. Moje życie
przypominało w końcu ruinę, którą w całość mógł poskładać
wyłącznie on, co oczywiście było czymś niemożliwym.
-
Nic nie wiesz o moim obecnym życiu, więc przestań zagrywać
jakiegoś znawcę. Zajmij się lepiej sobą i swoją rodziną - z
każdą następną minutą spędzoną w jego towarzystwie. Czułam,
że coraz bardziej tracę nad sobą panowanie. Byłam na granicy
wytrzymałości i ostatkiem sił powstrzymywałam się przed gorzkimi
łzami pełnymi goryczy i żalu.
-
Nie chcę, abyś zrobiła coś, czego będziesz potem żałować do
końca życia. Nie skazuj się dobrowolnie na coś takiego. To nie ma
sensu. Alice, posłuchaj mnie przynajmniej ten jeden raz -
radzi mi, niczym najlepszy przyjaciel. Czym dodatkowo mnie
rozsierdza.
-
Sama doskonale wiem, co robię. Nie będziesz mnie pouczał. Jesteś
ostatnią osobą, której bym posłuchała, rozumiesz? Ostatnio
chyba wyraziłam się jasno, że nie chcę cię znać. Nienawidzę
cię – mój głos jest przesiąknięty złością pod postacią
której próbuję ukryć prawdziwe uczucia. - Nasza dalsza
rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Zostawmy wszystko tak, jak jest.
Wracaj do Colleen i waszego syna. To im powinieneś poświęcać swój
wolny czas - słowa z ledwością przechodzą przez moje ściśnięte
gardło. To rozmowa kosztowała mnie stanowczo zbyt wiele.
-
Alice, zaczekaj. Proszę cię. Porozmawiajmy spokojnie - ściska
delikatnie moje ramię, gdy kładę dłoń na klamce z zamiarem
opuszczenia samochodu. Przez całe moje ciało
przechodzi tak doskonale znany dreszcz, który dobitnie mi
uświadamia, że dalsze przedłużanie naszego spotkania to fatalny
pomysł. Mimo wszystko nie potrafię wysiąść. Rozpaczliwa wręcz
potrzeba jego obecności mnie przed tym skutecznie powstrzymuje. Ten
ostatni więc raz, pozwalam sobie na przegraną ze swoimi
pragnieniami.
-
Naprawdę łudzisz się, że jeszcze potrafimy ze sobą rozmawiać?
Po tym wszystkim, co się wydarzyło? - odwracam się na powrót w
stronę Aarona z powątpiewaniem. Dochodząc do wniosku, że być
może to właśnie szczera i poważna rozmowa między nami, pozwoli
mi się raz na zawsze pogodzić i definitywnie rozprawić z
przeszłością.
-
Jeśli nie spróbujemy, to nigdy się tego nie dowiemy - posyła mi
słaby uśmiech, który kiedyś tak bardzo uwielbiałam.
-
Dobrze, niech będzie. Czas ostatecznie zakończyć pewne sprawy -
ustępuję, mając zamiar go wysłuchać. Choć nie robiłam sobie
większych nadziei, że ma coś sensownego do powiedzenia. Dla mnie
od dawna wszystko było jasne.
-
Zacznę przede wszystkim od przeprosin. Wiem, że one nic nie zmienią
i nie wynagrodzą ci cierpienia jakiego przeze mnie
doświadczyłaś, ale uwierz mi, że naprawdę nigdy nie chciałem,
abyś zaznała tyle krzywd. Niczym sobie na nie nie zasłużyłaś.
To wszystko nie tak miało się potoczyć - słyszę szczerą skruchę
w jego głosie, która wywołuje u mnie delikatne poczucie
zdziwienia. Nie chciało mi się wierzyć, że mógł czegokolwiek
żałować. Przecież wtedy bez żadnego zawahania dobitnie mi
uświadomił, że to Colleen jest dla niego najważniejsza. Nie
potrafiłam mu tego zapomnieć, ani tym bardziej wybaczyć. To nadal
ogromnie bolało.
-
Masz rację, one nic nie zmienią. Bo to tylko puste słowa, które
nie wrócą mi tych wszystkich przepłakanych nocy i dni, kiedy
nic nie miało dla mnie sensu - patrzę na jego zrezygnowany wyraz
twarzy, wracając pamięcią do pierwszych tygodni po naszym
rozstaniu, gdy często nie potrafiłam skupić się nawet na
najprostszych czynnościach. - Wraz z twoim odejściem. We mnie też
coś bezpowrotnie umarło. Nic już nigdy nie będzie takie samo.
Dlaczego, więc? Dlaczego nie dałeś nam tej cholernej szansy? Czy
ja naprawdę, aż tak niewiele dla ciebie znaczyłam? - wybucham
głośnym płaczem, rozdrapując na nowo wszystkie nie zagojone
jeszcze rany. Chciałam nareszcie poznać odpowiedzi na pytania,
które nie dawały mi spokoju.
-
Byłaś dla mnie najważniejsza i nadal jesteś. Przez te ostanie
trzy lata nie było dnia, abym o tobie nie myślał, czy nie tęsknił
Wtedy nie potrafiłem jednak postąpić inaczej. Zwyczajnie nie
mogłem. Wybacz mi - przytula mnie mocno do siebie, będąc tak samo
poruszonym. Nie umiałam go od siebie odepchnąć. Nie miałam siły
dłużej ze sobą walczyć i udawać, że Aaron jest dla mnie
wyłącznie przeszłością. Obydwoje byliśmy nieszczęśliwi i
coraz trudniej radziliśmy sobie z dokonanymi przez nas wyborami.
Nasza sytuacja zwyczajnie mnie przerastała.
-
Pozwól mi to wszystko naprawić. Może jeszcze nie jest za późno -
szepcze po dłuższej chwili milczenia, gładząc mnie uspokajająco
po plecach, co przynosiło mi w pewien sposób ukojenie. Przed samą
sobą było mi wstyd przyznać, że marzyłam aby pozostać w jego
ramionach na zawsze. W nich wszystko było o wiele łatwiejsze.
-
O czym ty w ogóle mówisz? Nic nie zmieni faktu, że jesteś mężem
Colleen i tworzycie ze sobą rodzinę. Na jakąkolwiek zmianę tego
stanu rzeczy jest od dawna za późno. Nas nie ma i nigdy już nie
będzie - kręcę przecząco głową, nie pozostawiając mu
złudzeń. Dla mnie nie było już szansy na wspólną przyszłość
z Aaronem. Nasza relacja od samego początku była skazana na
porażkę, zbyt późno to jednak zrozumiałam. Naiwnie się
łudząc, że czeka nas szczęśliwe zakończenie.
-
Alice, nic nie zmieni też faktu, że to ciebie nadal kocham i nigdy
nie przestanę. To ty jesteś kobietą, z którą chciałbym spędzić
życie - odsuwa się lekko ode mnie, dotykając z czułością mojego
policzka - Kocham cię, słyszysz? - zbliża swoją twarz, jeszcze
bardziej do mojej. Doskonale wiedziałam do czego to wszystko
zmierza. Tak samo, że nie powinnam do tego dopuścić. Pragnienie
zaznania jego ponownej bliskości było mimo wszystko silniejsze ode
mnie. Byłam za słaba, aby to przerwać. Tak samo, jak za
pierwszym razem.
Gdy
nasze usta mają się w końcu spotkać w tak długo wyczekiwanym i
upragnionym przez nas pocałunku. Telefon Aarona zaczyna głośno
dzwonić, niczym ostrzeżenie wysyłane nam od losu, że nie mamy
prawa po raz drugi skrzywdzić niewinnych osób.
W
sekundę przychodzi do mnie otrzeźwienie. Odsuwam
się gwałtownie od niego, mimowolnie spoglądając na ekran
telefonu, zauważając kto chce się z nim skontaktować.
Wystarczył
mi widok zdjęcia jego uśmiechniętej żony, aby poczuć się
fatalnie. Znowu to robiłam. Zachowywałam się jak egoistka, która
myślała, że wszystko jej wolno.
-
Odbierz. Może to coś pilnego - odwracam wzrok w stronę szyby.
Wpatrując się w powoli zapadający na zewnątrz zmierzch. Starając
znaleźć w sobie siłę, aby to wszystko ostatecznie zakończyć.
-
Później oddzwonię. Teraz coś innego jest dla mnie ważniejsze -
nie zważa na kolejną próbę kontaktu z nim. Wyłączając telefon
i chowając go do kieszeni.
-
Aaron, nie możemy po raz drugi zrobić tego samego. Colleen nie
zasługuje na ponowne bycie okłamywaną. Teraz w dodatku jest
jeszcze mój narzeczony. Nie zrobię mu tego. Nie będę go okłamywać
i zdradzać - nie kochałam Antoine, ale równocześnie nie
potrafiłam zranić go w tak okropny sposób. On na to w żadnym
wypadku nie zasługiwał.
-
Alice, ja się nie poddam. Będę o ciebie walczył. Drugi raz
nie popełnię tego samego błędu - odpowiada mi z
determinacją, jaką nie często u niego widywałam.
-
Będąc wciąż mężem innej? Obydwoje wiemy, że nigdy nie
zostawisz swojej rodziny. Co jest nawet w pełni zrozumiałe. Dlatego
zapomnij o mnie i pozwól ułożyć życie bez ciebie. Nie zwódź
mnie po raz kolejny i nie szukaj ze mną więcej kontaktu. Tylko o to
cię proszę - wypowiadam te same słowa, co kiedyś. Pomimo, że
miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy. Nie mogłam jednak postąpić
inaczej. Przysięgam sama sobie, że tym razem nie ulegnę.
-
Wiesz, że to niemożliwe. Ja nie potrafię o tobie zapomnieć -
sprzeciwia się mojej decyzji.
-
Będziesz musiał. Żegnaj, Aaron - czując kolejną porcję łez,
zbierającą się w moich oczach. Niemal wybiegam w pośpiechu na
zewnątrz. Biegnę do samego domu, ani razu nie odwracając się
za siebie. Liczyłam, że kończąc definitywnie naszą
znajomość poczuję nareszcie ulgę, ale ona wcale nie miała
zamiaru nadejść.
18.02.2014
Zmęczona
i z szalejącym tętnem, osiągającym aktualnie górne
granice. Zajmuję miejsce obok dziadka, starając się unormować
oddech i przy okazji zorientować w wydarzeniach
rozgrywających aktualnie na boisku. Pomysł z
nadrobieniem pracy w sobotnie wczesne popołudnie okazał się wyjątkowo
nietrafiony. Przez co spóźniłam się dobre kilkanaście
minut.
- Alice, nareszcie jesteś. Myślałem, że już
nie przyjdziesz - dziadek przygląda mi się z troską. Niestety nie
udało mi się przed nim ukryć, że w ostatnich dniach zmagałam się
z poważnymi rozterkami, o których w żadnym wypadku nie mógł się
dowiedzieć. Nikt nie mógł poznać prawdy o relacji w jaką
się mimowolnie wplątałam.
- Wiesz, że nie mogłabym sobie
odmówić zobaczenia tego meczu na żywo. Po prostu straciłam
poczucie czasu. Gdy coś mnie natchnie, to nie mogę się oderwać od
projektowania - od jakiegoś już czasu uciekałam w pracę, aby
tylko nie wracać myślami do tego pocałunku, który nie miał prawa
się wydarzyć i nie zastanawiać się nad swoimi coraz
poważniejszymi uczuciami, którymi darzyłam obecnie będącego przy
piłce zawodnika Arsenalu.
- Jesteś taka sama, jak twoja
mama. Tylko praca i praca, a gdzie w tym wszystkim czas na życie
prywatne? Ali, poszukałabyś sobie w końcu jakiegoś młodzieńcza.
Chciałbym jeszcze zdążyć poznać swoich prawnuków - słucham z
zażenowaniem tych aluzji. Nie znosiłam tematów
dotyczących zakładania przeze mnie rodziny. Uważałam, że mam na
to jeszcze ogrom czasu.
- Dziadku, proszę cię! Nie tutaj.
Lepiej powiedz, czy nie ominęło mnie coś ważnego - wskazuję na
boisku, zaczynając śledzić z niezwykłą uwagą przebieg
spotkania. Ściskając mocno kciuki za drużynę gospodarzy, która w
zdecydowanie większym wymiarze czasowym utrzymywała się przy
piłce. Starając się przeprowadzić, chociaż jedną składną
akcję zakończoną golem, co niestety na razie nie przynosiło
oczekiwanych rezultatów.
Zawodnicy
Crystal Palace dzielnie stawiali opór i bronili dostępu do własnej
bramki. Od czasu do czasu potrafiąc wyjść nawet z kontratakiem,
który stanowił wcale niemałe zagrożenie. Przez co, pierwsza
połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, ku
rozczarowaniu niemal wszystkich obecnych tego popołudnia
na Emirates Stadium.
-
Z taką grą, możemy zapomnieć o czymkolwiek - słyszę w przerwie
narzekania dziadka, który z niezadowoleniem kręci głową, jak
zwykle przeżywając każdą minutę meczu całym sobą, co w jego
wieku było już nie do końca wskazane.
-
Przed nami, jeszcze druga połowa. Zobaczysz, że będzie o wiele
lepsza od poprzedniej. Wygramy ten mecz, jestem tego pewna -
staram się zarazić go swoim optymizmem. Przy okazji spoglądając
na Aarona, który przygotowywał się do rozpoczęcia następnych
czterdziestu pięciu minut meczu.
Nie
rozmawiałam z nim od tego feralnego wydarzenia między nami.
Skutecznie ignorując wszelkie próby kontaktu z jego strony.
Uznając, że tak będzie dla nas najłatwiej. Między
innymi dlatego też, wciąż wahałam się czy powinniśmy
spotkać się po zakończeniu meczu. Na co, kilkukrotnie nalegał
w wysłanych do mnie wiadomościach.
Słysząc
ostatni gwizdek sędziego kończący spotkanie na moich
ustach pojawia się szeroki uśmiech radości. Dzięki zdecydowanie
lepszej grze, Kanonierzy wygrali dwa do zera, a jeszcze więcej
radości sprawiał mi fakt, że asystę przy jednym z goli zaliczył
Aaron, który mógł tym samym zapisać kolejny dobry występ na
swoim koncie.
-
Idziemy? Babcia na pewno czeka już na nas z obiadem. Znowu pewnie
będzie marudzić, że się napracowała, a my nie potrafimy tego
docenić - dziadek patrzy na mnie z rozbawieniem. Odrywając od wpatrywania się w coraz bardziej pustoszejącą murawę boiska.
-
Zapomniałam ci wcześniej powiedzieć, że umówiłam się z
koleżanką w kawiarni niedaleko. Pewnie już na mnie czeka - kłamię,
mając nadzieję, że mi uwierzy.
-
Rozumiem. Baw się dobrze. Do zobaczenia w domu - przytula mnie do
siebie na pożegnanie. Czułam się okropnie z faktem, że go
okłamałam. Do tej pory zawsze byłam z nim całkowicie szczera.
Patrzę
ze zniecierpliwieniem na zegarek. Zauważając, że Aaron spóźnia
się już prawie półgodziny. Co tylko dodatkowo wzmagało moje
zdenerwowanie. Chciałam mieć już za sobą naszą rozmowę, która
miała w założeniu wszystko między nami ostatecznie wyjaśnić. Nie
mogliśmy brnąć dalej w tą relację, to nie miało najmniejszego
sensu.
-
Alice, przepraszam za spóźnienie. Bałem się, że już nie zdążę.
Cieszę się, że jednak przyszłaś - całuje mnie delikatnie w
policzek i przytula do siebie na powitanie. Ten niewinny w
założeniu gest wystarczył, aby wszystkie moje postanowienia
zostały wystawione na bardzo poważną próbę.
-
Musimy ze sobą poważnie porozmawiać - zaczynam. Odsuwając się od
niego. Jego bliskość, zbyt mocno na mnie oddziaływała, przez
co nie kontrolowałam do końca swoich reakcji.
-
Wiem o tym. Może najpierw znajdźmy jakieś lepsze miejsce do tej
rozmowy? - parking rzeczywiście nim nie był.
-
Wiem, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał - chciałam znaleźć
się z dala od postronnych osób. Wiedząc, że temat który mamy do
poruszenia może nas sporo kosztować.
-
W takim razie, zdaję się w pełni na ciebie - posyła mi uśmiech,
który niemal zwala mnie z nóg. To wszystko zdecydowanie zabrnęło
za daleko.
Otwieram
drzwi od mojego mieszkania, zapraszając Aarona do środka.
-
Myślałem, że mieszkasz z dziadkami i mamą - dziwi się,
rozglądając po urządzonych ze sporą starannością przeze mnie
wnętrzach.
-
Mieszkam z nimi. To mieszkanie dostałam od nich jako prezent po
skończeniu studiów, ale jakoś nie potrafiłam się do niego
przeprowadzić. To przy nich jest mój dom. Nie czułabym się
dobrze mieszkając tutaj sama -
tłumaczę, siadając na kanapie w salonie. Wpatrując się przez
sporej wielkości okna w powoli zachodzące słońce.
-
Napijesz się czegoś? Mam herbatę i sok - proponuję, nie wiedząc
jak przejść do sedna naszego spotkania. Wolałam to odciągać
na wszelkie możliwe sposoby.
-
A coś mocniejszego? - pyta niepewnie. Widocznie jemu, także nie
było łatwo rozmawiać o tym, co się między nami wydarzyło.
- Być
może -
podążam do kuchni, wyciągając butelkę czerwonego wina, która
stała tam od niepamiętnych już czasów.
-
Aaron, to co się ostatnio stało było olbrzymim błędem.
Zapomnijmy o tym. To nigdy nie powinno mieć miejsca - biorę łyk
wina, zbierając się w końcu na
odwagę i przerywam trwające między nami od dłuższego czasu
milczenie.
-
Żałujesz tego? - patrzy wprost w moje oczy. Przysuwając się
nieznacznie.
-
To nie ma żadnego znaczenia, czy żałuję -
spuszczam wzrok na swoje dłonie.
-
Dla mnie ma ogromne. Alice, to niemożliwe abym o tym zapomniał.
Wciąż myślę o tobie. Myślałem, że oszaleję, gdy
przestałaś się do
mnie odzywać - ściska delikatnie moją dłoń – Wariuję,
gdy nie ma cię gdzieś blisko.
-
Właśnie dlatego powinniśmy przestać się widywać. Zanim nie
będzie za późno. Ktoś inny zajmie się dokończeniem twojego
zlecenia. Już to właściwie załatwiłam. Skup się na
swoim związku i zapomnij o mnie - wstaję gwałtownie z zajmowanego
miejsca. Podchodząc do okna. Odwracając się do niego plecami. Nie
chciałam, aby widział, jakie to wszystko jest dla mnie
trudne. Musiałam
być jednak tą rozsądniejszą. Obydwoje mieliśmy, zbyt wiele do
stracenia.
-
Nie rób tego, błagam cię. Ja nie potrafię się już trzymać od
ciebie z daleka - staje tuż za mną. Odwracając do siebie z
zamiarem pocałowania. Wystarczyło mi jedno spojrzenie w jego oczy,
aby wiedzieć, że przegrałam tą nierówną walkę. Zbyt mocno go
pragnęłam, aby wytrwać w swoim postanowieniu. W tym momencie
nic innego poza nim się nie liczyło.
-
Wiesz, że będziemy się smażyć w piekle? - pytam szeptem, gdy
nasze usta mają się ze sobą spotkać.
-
Przynajmniej będziemy tam razem - odpowiada mi. Po czym wpija w moje
usta w pełnym zachłanności pocałunku, który bez żadnego
zawahania odwzajemniam. Dając się porwać trwającej chwili.
Nie
zastanawiałam się nad konsekwencjami tego, co robimy. Wtedy liczyły
się tylko jego pocałunki i dłonie badające, coraz odważnej
kolejne partie mojego ciała. Jego pełne namiętności i pożądania
spojrzenia, czy słowa pełne zachwytów pod moim adresem, jakich
nigdy od nikogo nie usłyszałam. Tamtej najbardziej wyjątkowej nocy
w moim życiu.
Oddałam
się mu całkowicie. W dosłownym i przenośnym tego słowa
znaczeniu. Nie podejrzewając jeszcze, że kiedyś przyjdzie mi za to
bardzo drogo zapłacić.
💞💞💞
24.11.2017
Zamykam
cicho drzwi od domu, mając nadzieję że Colleen już śpi i nie
będę się musiał jej tłumaczyć z tak późnego powrotu.
Przez
ostatnie kilka godzin, jeździłem bezsensownie po mieście, starając
opanować i znaleźć jakieś sensowne wyjście z tego impasu w jakim
się znalazłem. Takie, które nie przysporzy kolejnego
cierpienia bliskim mi osobom. Oczywiście nic z tego nie wyszło, co
tylko pogorszyło moje i tak fatalne samopoczucie.
Byłem
w okropnym nastroju. Bezradny i pozbawiony nadziei, że
wszystko się jakoś ułoży.
Po
jednej z najtrudniejszych rozmów w życiu, jaką odbyłem dziś z
Alice. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Przeze mnie stała
się wrakiem tamtej dziewczyny, którą pamiętałem. Odebrałem jej
wiarę w miłość i w szczerość ludzi. Dopiero dziś w pełni do
mnie dotarło, że zniszczyłem jej życie.
Łapałem
się jednak złudnego cienia nadziei, jeszcze nie jest za późno na
naprawienie popełnionych przeze mnie błędów. Wiedziałem, że to
będzie ogromnie trudne, ale nie zamierzałem się poddawać.
Chciałem zawalczyć o odzyskanie jej zaufania. Nareszcie zdając
sobie z tego sprawę, że dalsze okłamywanie się nie
ma zwyczajnie sensu. To właśnie z Alice chciałem być.
Musiałem tylko jej to udowodnić, a przede wszystkim zebrać się na
odwagę i dokonać gruntownej zmiany swojego życia. To dłużej nie
mogło wyglądać w taki sposób.
-
Gdzie byłeś? Wiesz, która jest godzina? Dzwoniłam do ciebie tyle
razy - w salonie natrafiam na zdenerwowaną Colleen. Wyglądała na
zmęczoną i mającą wszystkiego dosyć. W sekundę ogarniają mnie
ogromne wyrzuty sumienia. Na zasługiwałem na żadną z nich.
Jedyne, co potrafiłem to obydwie unieszczęśliwić przez bycie
skończonym tchórzem.
-
Wypadło mi coś pilnego. Przepraszam - mówię ogólnikowo.
Doskonale wiedząc, że nie mogę powiedzieć jej prawdy. Ona by
jej nie zniosła.
-
Niby co było takie ważne, że nie mogłeś nawet odebrać? - nie
odpuszcza. Żądając wyjaśnień.
-
Nieważne. Coś się stało? - staram się zmienić temat. Nie chcąc
jej znowu okłamywać.
-
Znowu to samo. Już kiedyś słyszałam te same wymówki. Znalazłeś
sobie kolejną kochankę? Śmiało, powiedz mi, zamiast znowu
okłamywać przez kolejne miesiące - wybucha, podnosząc znacznie
ton swojego głosu. Szokując na tyle, że nie byłem w stanie
przez dłuższy czas ułożyć jakiegoś sensownego zdania.
-
Oszalałaś? Po co w ogóle wracasz do tego, co było? Mieliśmy
zostawić to za sobą. Nie pamiętasz? - za wszelką cenę starałem
się uniknąć kłótni między nami. Jeszcze tylko tego mi
brakowało.
-
Myślisz, że twoje zachowanie ułatwia mi zapomnienie
o tamtym romansie? Zastanów się najpierw nad sobą, a
dopiero potem wymagaj czegoś od innych. Czasami zastanawiam się,
czy nasze małżeństwo ma w ogóle sens - kręci z rezygnacją
głową, a ja nie potrafię się przemóc i choćby próbować ją
pocieszyć. - Do twojej wiadomości Sonny jest chory. Popołudniu
dostał wysokiej gorączki. Chciał, żebyś był przy nim. Wiesz,
jak nie znosi przyjmowania leków. To właśnie po to dzwoniłam
- mierzy mnie lodowatym spojrzeniem. Przez co, czuję się jeszcze
gorzej niż przedtem. Byłem okropnym człowiekiem.
-
Colleen, przepraszam - nie pozwala mi dokończyć. Ostentacyjnie
kierując się w stronę schodów.
-
Zastanów się nad sobą, Aaron i nad tym czego ty tak naprawdę chcesz.
Prześpię się dziś w gościnnym. Dobranoc - zostawia mnie samego.
Dobitnie uświadamiając, że po raz kolejny udało mi się zawieść
wszystkich moich bliskich.