26.12.2018

Rozdział 1





Londyn, 14.11.2017




Rozglądam się z narastającą z każdą sekundą, coraz mocniej frustracją po swoim pokoju, w którym mimo że nie mieszkałam już od kilku lat. Wszystko było dokładnie takie samo, jak zapamiętałam. To samo wygodne łóżku i starannie wybierane przeze mnie meble wraz z dodatkami. Wszystko wyglądało tak, jakbym wciąż tu mieszkała i nigdy nie opuściła Anglii. Jednak nawet bezpieczne i znajome wnętrza nie potrafiły powstrzymać mojej rozpaczy.
- Nie jestem smutna tylko zmęczona. Naprawdę wszystko jest w porządku - zapewniam po raz kolejny Antoine'a, który nawet przez telefon bezbłędnie odczytał mój fatalny humor.
- Alice, nie musisz udawać. Już od jakiegoś czasu widzę, że coś się dzieje. Jesteś nieustannie przygnębiona i błądzisz gdzieś daleko myślami. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, a ja spróbuję pomóc. Co takiego cię gnębi? - tym razem nie daje za wygraną. Próbując poznać przyczynę mojego smutku, który w ostatnim czasie jedynie się nasilał. Właściwie bez żadnej większej przyczyny.
Wyglądam przez okno swojego rodzinnego domu. Ostatkiem sił powstrzymując się od wybuchu głośnego płaczu. Ostatnio nie było dnia, abym nie wpadała w melancholijną rozpacz. Nie pomógł nawet powrót w rodzinne strony.
- Dobrze, powiem ci. Martwię się po prostu naszymi przygotowaniami do ślubu. Boję się, że mnie przytłoczą. Twoja mama ma wielkie plany, chce aby wszystko było idealne. Nie wiem, czy będę w stanie temu wszystkiemu sprostać - kłamię na poczekaniu. Przecież za nic nie mogłam powiedzieć mu prawdy. On by jej zwyczajnie nie zniósł.
- Tylko tyle? Alice, słonko nie masz się czym przejmować. Moją mamą też się nie martw, porozmawiam z nią. To w końcu nasz ślub, a nie jej. Będzie więc tak, jak ty zechcesz - słuchając zapewnień Antoine'a. Czułam się, jak najgorsza narzeczona pod słońcem. Niewdzięczna i niedoceniająca tego co ma. Na własne życzenie marnowałam szansę na szczęśliwe życie u boku wspaniałego mężczyzny. Pragnąc czegoś, co nigdy nie było możliwe.
- Dziękuję, jesteś kochany - uśmiecham się smutno sama do siebie. Chcąc, jak najszybciej zakończyć naszą rozmowę.
- Tęsknię za tobą. Nie mogę się już doczekać przyszłego tygodnia, kiedy do ciebie dołączę. Mam tyle planów – doskonale wiedziałam, że Antoine mi nie odpuści i przez cały nasz wspólny pobyt w Londynie, będzie chciał korzystać z uroków tego miasta. Nie odstępując mnie, ani na krok.





- Mogę? - nieoczekiwanie mama staje w drzwiach mojego pokoju. Stając się moim wybawieniem.
- Przepraszam, Antoine ale muszę kończyć. Zadzwonię jutro, kocham cię - żegnam się z narzeczonym w pośpiechu. Odkładając telefon na parapet z wielką ulgą. Po czym siadam na łóżku obok mamy. Przytulając się mocno do niej. Jedynie przy niej i dziadkach mogłam, choć na chwilę zaznać złudnego poczucia ukojenia.





- Alice, wiem że to twoje życie, ale tak nie można. To cię w końcu wykończy. Powinnaś, jak najszybciej szczerze porozmawiać z Antoine. Obydwoje nie zasługujecie na trwanie w związku bez miłości - głaszcze mnie uspokajająco po włosach, gdy wybucham głośnym płaczem, którego nie byłam w stanie dłużej powstrzymać.
- Nie potrafię tego zrobić. Antoine zrobił dla mnie tyle dobrego. To on pomógł mi, gdy przeprowadziłam się do Francji. Byłam wtedy w kompletnej rozsypce, a on otoczył mnie wsparciem, przyjaźnią, swoją dobrocią. Nigdy o nic nie pytając, cierpliwie czekając aż obdarzę go zaufaniem i dopuszczę bliżej do siebie. Jak po tym wszystkim mogę go teraz zostawić? - pytam. Zupełnie sobie tego nie wyobrażając.
- Wiem, że to trudne, ale wasze małżeństwo nigdy nie będzie udane. Jednostronna miłość nie wystarczy. Obydwoje będziecie tylko cierpieć. Wiem to z własnego doświadczenia - mama bardzo rzadko wracała do przeszłości, a zwłaszcza do burzliwego i krótkiego związku z moim ojcem, którego nigdy nie poznałam. Odszedł od nas, zanim przyszłam na świat. Zostawiając moją wtedy dwudziestoletnią mamę samej sobie. Gdyby nie dziadkowie, nigdy nie udałoby się żadnej z nas być w tym miejscu, w którym byłyśmy teraz. To oni zajęli się mną w pierwszych latach, aby mama mogła w spokoju dokończyć studia architektoniczne. Potem pomogli jej, gdy zaryzykowała i otworzyła własne biuro, które z roku na rok, coraz prężniej się rozwijało.
W późniejszych latach, także mnie otoczyli olbrzymim wsparciem, gdy postanowiłam pójść w jej ślady. Byli jedynymi z najważniejszych osób w moim życiu, którym do końca życia nie odwdzięczę się za wszystko, co dla mnie zrobili i nadal robią.
- Nasze małżeństwo będzie. Już ja się o to postaram. Zrobię wszystko, aby Antoine był przy mnie szczęśliwy. Skoro nie mogę go pokochać, to postaram się przynajmniej być dobrą żoną - podjęłam tą decyzję już dawno temu i nie miałam zamiaru się z niej wycofać. To miało być moje poświęcenie i cena za próbę zbudowania czegoś od samego początku skazanego na porażkę.





- Alice, tak bardzo cię przepraszam. To wszystko, to po części także moja wina. Gdybym przed laty sama zajęła się tym projektem. Nigdy nie poznałabyś Aarona i pewnie nadal byłabyś beztroską i szczęśliwą dziewczyną – wypowiedzenie przez nią na głos imienia człowieka, który kiedyś był dla mnie całym światem. Przywołuje jedynie kolejne porcje łez. Nie chciałam o nim pamiętać, a równocześnie nie potrafiłam zapomnieć.
- Mamo, przestań. Jedyną winną jestem ja. Od samego początku, wiedziałam na co się piszę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ma narzeczoną, że planują ślub. Nie wiem tylko, jak mogłam mu uwierzyć, że dla mnie rzuci to wszystko i będziemy wieść ze sobą cudowne życie.
Byłam głupia i naiwna, a teraz mam za swoje. Najgorsze jest jednak to, że ja nawet nie potrafię go nienawidzić po tym wszystkim, co mi zrobił - każdego dnia próbowałam o nim zapomnieć, ale bezskutecznie. Wspomnienia same do mnie wracały, rozdrapując raz po raz niezagojone rany.






Londyn, 08.01.2014




Rozglądam się z zachwytem po biurze, które od dzisiaj mogłam nazywać swoim własnym. Wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę mi się udało. Spełniło się jedno z moich największych marzeń. Rozpoczęłam pracę w rodzinnym interesie, stworzonym od podstaw przez moją ukochaną rodzicielkę. Lata nieustannej nauki i licznych wyrzeczeń, zaczęły w końcu procentować. Nareszcie znalazłam się w miejscu, które było moim największym marzeniem od najmłodszych lat.




- Widzę, że już zdążyłaś się tutaj urządzić. Nie tracisz czasu - Anna Morris zachowując pełen profesjonalizm. Przekracza próg mojego gabinetu. W tym miejscu nie byłam dla niej córką, a takim samym pracownikiem, jak wszyscy inni. Od samego początku miałam tego pełną świadomość. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. W żadnym wypadku nie liczyłam na jakąkolwiek taryfę ulgową z jej strony. 
- Chcę, jak najszybciej zacząć pracę. Nie mogę się już doczekać. Mam tyle pomysłów, że wprost rozpiera mnie energia - już dawno nie miałam tylu powodów do radości, jak podczas tego dnia. Moje życie w końcu nabierało kształtów, a ja patrzyłam z dużym optymizmem w przyszłość.
- To się nawet dobrze składa. Co byś powiedziała, gdybym zleciła ci zaprojektowanie wnętrza pewnego domu? Wiem, że lubisz to zdecydowanie bardziej od projektowania budynków czy ogrodów. Dlatego jestem pewna, że świetnie się sprawdzisz. Co ty na to? - proponuje, a ja zaczynam odczuwać sporą ekscytację.
- Oczywiście, że się tego podejmuję - gdybym tylko wiedziała, jak ta jedna decyzja zmieni nieodwracalnie moje życie. W życiu bym jej nie podjęła. Wtedy jednak nie mogłam się doczekać rozpoczęcia pracy. 
- Świetnie. W takim razie tutaj masz wszystkie wytyczne. Wraz z numerem telefonu do właściciela tego domu. Skontaktuj się z nim, jak najszybciej i umów spotkanie. Wprowadzi cię w swoją wizję - podaje mi czarną teczkę z niezwykle interesującą mnie zawartością. Po czym zostawia samą, wracając do swoich obowiązków, których jak zawsze miała aż za nadto.





Wczesnym popołudniem, słyszę głośne pukanie do drzwi. Domyślam się, że to pewnie mój pierwszy zleceniodawca, z którym umówiłam się przed kilkoma godzinami.
Wstaję więc od biurka poprawiając swoją lekko pomiętą od siedzenia na krześle sukienkę i z przyjaznym uśmiechem zapraszam go do środka. W sekundę przeżywając prawdziwy szok. Nie mogąc uwierzyć w to, że on naprawdę stoi przede mną.
Ten sam, którego grę podziwiałam niezliczoną ilość razy czy to przez szklany ekran, czy też na żywo. Ten, którego wielokrotnie obrzucałam niezbyt miłymi epitetami, gdy zmarnował którąś z rzędu okazję na strzelenie gola. Ten, który był już od kilku lat członkiem mojej ukochanej drużyny. Miłością do której zaraził mnie dziadek, gdy byłam kilkuletnią dziewczynką.
- Dzień dobry. Pani Alice, prawda? To chyba z panią rozmawiałem dziś rano - odzywa się jako pierwszy. Przerywając nasze wpatrywanie się w siebie nawzajem. 
- Tak, oczywiście. Zapraszam - wskazuję na stojący przy biurku fotel. Przywołując się w końcu do porządku. Byłam w końcu w pracy. Tutaj mogłam mieć do czynienia, nawet z samą Królową Anglii, jednak nie mogło mieć to dla mnie żadnego znaczenia. Wszystkie osoby miałam traktować równo i podchodzić do zleconej mi przez nich pracy z takim samym zaangażowaniem. Moje upodobania, czy nawiązania do życia prywatnego nie miały prawa bytu. Obowiązywał mnie w końcu pełen profesjonalizm.





- Jak już wcześniej mówiłem. Chciałbym, aby zajęła się pani aranżacją całego domu. Od kuchni po sypialnię. Kupiłem go niedawno i chcę, aby jak najszybciej był gotowy. To ma być prezent ślubny dla mojej narzeczonej. W czerwcu się pobieramy i chcę, abyśmy bez żadnych przeszkód mogli wtedy w nim zamieszkać - tłumaczy, a ja skrupulatnie zapisuję wszystko w swoim notesie.
- Rozumiem. Ma pan jakieś specjalne wymogi, co do wystroju? W jakim stylu ma być on urządzony? - dopytuję. Nie chcąc potem żadnych nieporozumień.
- Zdaję się całkowicie na panią. Ja się na tym nie znam. Prosiłbym jednak, aby informować mnie o postępach na bieżąco. Tutaj jest mój numer - podaje mi wizytówkę, której przypatruję się odrobinę na za długo.
- Oczywiście. Na bieżąco będę wszystko z panem ustalać – zapewniam – chciałabym jednak najpierw zobaczyć ten dom. Zrobić dokładne pomiary, aby móc przystąpić do tworzenia zarysu. Kiedy będzie to możliwe? - pytam. Mając nadzieję, że nie będzie z tym żadnego problemu.
- Choćby jutro. Skontaktuję się, jeszcze z panią, aby dokładnie ustalić godzinę - niedługo potem odprowadzam go do drzwi. Będąc wprost wykończona tą krótką rozmową.
- Dziękuję za wszystko. Jestem pewien, że nasza współpraca będzie bardzo owocna - na pożegnanie posyła mi uśmiech, który przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Do widzenia - to jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Wiedziałam, że jak najszybciej muszę coś z tym zrobić. To nie mogło przecież tak wyglądać.





Londyn, 15.11.2017




Spaceruję po ulubionym i doskonale znanym mi Hyde parku. Z tym miejscem wiązało się tysiące przeżyć, zarówno tych dobrych jak i złych. To tutaj tak naprawdę wszystko się zaczęło, a zaledwie kilka miesięcy później gwałtownie zakończyło. Nieodwracalnie zmieniając moje życie. Mimo tych bolesnych wspomnień, nadal lubiłam tu przychodzić. Nie umiejąc sobie tego odmówić.
Jedynie tutaj, choć na moment potrafiłam zaznać upragnionego spokoju i przez kilka minut znów być dawną Alice. Pełną marzeń optymistką, której uśmiech nie schodził z twarzy.




Skręcając w jedną z bocznych alejek parku, czuję jak wiatr coraz mocniej się wzmaga. Rozwiewając moje włosy na wszystkie strony oraz szal, który niedbale przerzuciłam przez szyję. Wychodząc wczesnym porankiem z domu.
Zatrzymuję się na chwilę przy jednej z ławek, aby go poprawić. Z daleka dostrzegając dwa niezbyt wyraźne zarysy postaci. Jednak z odgadnięciem tożsamości jednej z nich, nie mam najmniejszych problemów.
Rozglądam się nerwowo dookoła, starając znaleźć jakąś drogę ucieczki. Jednak jedyną była ta, którą przed momentem przyszłam. Wiedziałam, że przyjście tutaj to ogromny błąd. W końcu ich dom znajdował się kilkanaście metrów od parku. Mogłam przewidzieć, że nasze spotkanie jest bardzo prawdopodobne. Choć w podświadomości może właśnie tego chciałam? Przekonać się, czy rzeczywiście jest szczęśliwy i nie żałuje dokonanego wyboru. Dlatego też nie zawracam, a jedynie z dumnie podniesioną głową wychodzę im na przeciw.




- Alice, to ty? Wróciłaś? - przymykam oczy, słysząc po raz pierwszy od kilku lat głos, w który mogłam wsłuchiwać się godzinami.
- Mnie też miło cię widzieć, Aaronie - silę się na najbardziej zimny ton głos na jaki tylko mnie stać. Patrząc wprost w jego oczy, które wyrażają jedynie strach i zdezorientowanie. Wyglądał jakby zobaczył ducha.
- Tato, co to za pani? - trzyletni chłopczyk pociąga go za rękaw kurtki, starając tym samym zwrócić na siebie uwagę.
- To moja dawna koleżanka, Sonny - uśmiecham się ironicznie, słuchając jego nerwowych tłumaczeń, które mimo wszystko ogromnie mnie zabolały.
- Dokładnie. Koleżanka - podkreślam ostatnie słowo, spoglądając na chłopca zaszklonymi oczami. Był tak podobny do swojego ojca. Miał te same oczy, rysy twarzy. Już na pierwszy rzut oka, nikt nie mógł mieć żadnych wątpliwości, że są ze sobą spokrewnieni.
Nagle dopada mnie olbrzymie poczucie żalu i rozczarowania. Przecież przy innym splocie okoliczności to mógł być nasz syn. To ja mogłabym z nimi do woli spacerować po tym parku. Moglibyśmy we trójkę tworzyć szczęśliwą rodzinę. Zamieszkać w stworzonym przeze mnie domu z kilkoma psami i cieszyć się każdym przeżytym wspólnie dniem. 
- Sonny, idź poszukaj tych liści, po które przyszliśmy. Ja za chwilę do ciebie dołączę - malec bez żadnych sprzeciwów, spełnia prośbę swojego taty. Zostawiając nas samych.





Czas mijał, a my wpatrywaliśmy się w siebie. Nie potrafiąc się odezwać. Jakbyśmy nie wiedzieli od czego mamy zacząć. 
- Nic się nie zmieniłaś przez te ostatnie lata - prycham ironicznie. Słysząc ten durny komentarz z jego strony.
- Mylisz się. Dawnej mnie już od dawna nie ma. Właściwie to od pewnego majowego dnia, kiedy to powiedziałeś, że nie odwołasz ślubu i nie zostawisz Colleen. Pozbawiając mnie tym samym resztki złudzeń - wyrzucam mu. Nie potrafiąc zachować spokoju.
- To wcale nie tak. Wiesz, że nie miałem wyjścia - próbuje się żałośnie tłumaczyć.
- Zawsze jest jakieś wyjście, ale ty od samego początku nie myślałeś o nas poważnie. Byłam wyłącznie twoim kaprysem, rozrywką i odskocznią od życia z wieloletnią ukochaną. A teraz proszę, Ty masz wszystko. Żonę, syna, szczęśliwą rodzinę, a ja zostałam z niczym. Stając się wrakiem człowieka - podnoszę głos. Przestając nad sobą panować. To było ponad moje siły. 
- Alice, proszę nie mów tak. Ja naprawdę cię kochałem - próbuje złapać mnie za rękę, ale gwałtownie się odsuwam.
- Chociaż ten jeden raz przestałbyś kłamać. Nie bój się, nie zniszczę twojego idealnego życia. Jestem w Londynie tylko na chwilę. Tylko po to, aby raz na zawsze rozprawić się z naszą wspólną przeszłością, która była największym błędem, jaki mogłam popełnić. Ty byłeś moim największym błędem - nie zważając na nic, wymijam go. Rzucając się biegiem w stronę wyjścia z parku. Szloch ginął w szumie wiatru, a ja znowu czułam się tak samo, jak podczas tego dnia, gdy moje serce zostało dogłębnie złamane i po dzisiejszy dzień nie znalazłam sposobu, aby go uleczyć.

4 komentarze:

  1. Absolutnie zgadzam się z matką Alice. Ale z drugiej strony ... rozumiem także dziewczynę. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że już nigdy żadnego mężczyznę nie pokocha tak, jak Aarona. Bo jej serce tylko do niego należy. Jednak nie może z nim być, więc próbuje chwycić się czegoś, co da jej stabilne życie. Chce czuć, że jest dla kogoś ważna. A jej narzeczony, choć nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych jej uczuć, może jej to dać. Jest on dla niej bardzo ważny, ale jako przyjaciel. Nie czuje do niego tego, co czuła do miłości swojego życia.
    Dowiedziałyśmy się, jakie były początki Alice i Aaarona. Widać ich współpraca okazała się być owocna i nie mam tu na myśli jedynie profesjonalnej strony tej relacji.
    Wierzę jednak, że Aaraon kochał Alice. A może i nadal coś do niej czuje. Nie mógł odwołać ślubu, mając ku temu poważny powód. Czyżby był nim jego synek? Jeśli tak, trudno mu zarzucić, że postąpił źle. W każdym bądź razie czekam na więcej szczegółów :)
    Szkoda mi jedynie Alice, bo nadal przeżywa ich rozstanie. Kocha Aarona i skoro nie zmieniło się to w ciągu kilku ostatnich lat, to nie zmieni się nigdy. Trudno jej będzie ułożyć sobie szczęśliwe życie, ale kto wie, może niedługo i dla niej zaświeci słońce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matka Alice ma stuprocentową rację — dziewczyna powinna koniecznie porozmawiać z narzeczonym, bo tkwienie w tym związku nie ma żadnego sensu. Tylko będą się obydwoje męczyć. Szczególnie, że Antoine na pewno w końcu zauważy, że coś jest nie tak.
    Choć oczywiście sama Alice też ma po części rację. Jej ewentualne odejście zrani Francuza, który niewątpliwie robi dla niej wszystko i na razie szczerze ją kocha. Ale skoro nie jest to miłość dwustronna, to jak widać nie są sobie pisanie. I trzeba jakoś wybrnąć z tego układu jeszcze przed zbliżającym się ślubem. A najlepiej przed przyjazdem Antoina do Londynu. Bo gdy pojawi się w Anglii może już być za późno.
    Pojawił się również Aaron Jego akurat zupełnie nie rozumiem. Przed kilkoma laty zakochał się w Alice, ale mimo tego zdecydował się poślubić inną kobietę. Dlaczego? Przecież chyba nie miał już wtedy zostać ojcam. Jeśli nie, to tak naprawdę nic go nie trzymało. Mógł w spokoju rozstać się z narzeczoną.
    Ale nie zrobił tego i teraz Alice cierpi. I raczej nie wygląda na to, by ta sytuacja miała się zmienić. Bo nie porzuci Antoina, ale też nie przestanie kochać Aarona. Znalazła się w sytuacji tak naprawdę bez wyjścia. Strasznie jej współczuję.
    Ode mnie to tyle. Dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z mamą Alice. Cały ten jej związek z Antoine, jest po prostu bezsensu. I nigdy tak naprawdę się nie uda. Alice ciągle kocha Aarona. Mimo, że minęło już tyle lat, nic się nie zmieniło. I tak naprawdę nigdy się nie zmieni. Krzywdzi tym samym, Antoine. Jestem pewna, że wolałby on poznać prawdę już teraz. Choć i tak jest już późno. W końcu przygotowania do ich ślubu ruszyły.
    Alice z każdym kolejnym dniem, coraz mocniej cierpi. I wydaje mi się , że im bliżej ślubu coraz trudniej będzie jej ukrywać prawdziwe uczucia.
    Przecież Antoine już teraz dostrzega , że coś jest nie tak.
    Co do samego Aarona, nie mam na razie zdania. Nie mam pojęcia, czy kochał Alice(mam nadzieję , że tak). Czy była dla niego tylko zabawką.
    Jeśli ją kochał dlaczego zdecydował się jednak na ślub ze swoją narzeczoną? Z wygody? Z przyzwyczajenia? Czy było jednak coś innego?
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mama Alice ma totalną rację. Dziewczyna powinna szczerze porozmawiać ze swoim narzeczonym, bo tkwienie w takim związku nie przyniesie niczego dobrego. Zarówno jej jak i jemu. On ją kocha i nie wyobraża sobie życia bez niej, a ona... W dalszym ciągu, pomimo upływu lat wciąż kocha Aarona i nic nie wskazuje na to, by coś miało się w tej kwestii zmienić. Jednak rozumiem jej wahania, bo zakończenie związku, w dodatku wtedy, gdy planuje się ślub wcale nie jest proste. Ani łatwe. Ale mam nadzieję, że się z tym upora i do ślubu nie dojdzie. Antoine nie zasługuje na to by cierpieć, Alice również.
    Więc tak Alice poznała Aarona... To musiał być dla niej szok, gdy w takich okolicznościach stanęła twarzą twarz z graczem swojego ukochanego klubu :) I chyba od razu straciła dla niego głowę, ale czy można się jej dziwić? ^^
    Nie sądziłam, że aż tak szybko natknie się na Aarona po powrocie do Londynu. To spotkanie musiało być dla niej niezwykle emocjonujące, zwłaszcza przez wzgląd na uczucia, które do niego żywi. W dodatku ujrzała go z synkiem i ten widok mocno chwycił ją za serce. Nie dziwię się... W końcu ona marzyła o takim życiu z nim...
    Nie wiem, co mam sądzić o Aaronie... Jednak wydaje mi się, że Alice nie była dla niego tylko zabawką, może faktycznie ją pokochał, tylko coś bardzo poważnego stanęło im na drodze do szczęścia. Tylko co to mogło być? Jestem bardzo ciekawa, dlatego z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój sytuacji :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń