Londyn,
14.11.2017
Rozglądam
się z narastającą z każdą sekundą, coraz mocniej frustracją po
swoim pokoju, w którym mimo że nie mieszkałam już od kilku lat.
Wszystko było dokładnie takie samo, jak zapamiętałam. To samo
wygodne łóżku i starannie wybierane przeze mnie meble wraz z
dodatkami. Wszystko wyglądało tak, jakbym wciąż tu mieszkała i
nigdy nie opuściła Anglii. Jednak nawet bezpieczne i znajome
wnętrza nie potrafiły powstrzymać mojej rozpaczy.
-
Nie jestem smutna tylko zmęczona. Naprawdę wszystko jest w porządku
- zapewniam po raz kolejny Antoine'a, który nawet przez telefon
bezbłędnie odczytał mój fatalny humor.
-
Alice, nie musisz udawać. Już od jakiegoś czasu widzę, że coś
się dzieje. Jesteś nieustannie przygnębiona i błądzisz
gdzieś daleko myślami. Wiesz, że możesz mi o wszystkim
powiedzieć, a ja spróbuję pomóc. Co takiego cię gnębi? - tym
razem nie daje za wygraną. Próbując poznać przyczynę mojego
smutku, który w ostatnim czasie jedynie się nasilał. Właściwie
bez żadnej większej przyczyny.
Wyglądam
przez okno swojego rodzinnego domu. Ostatkiem sił powstrzymując się
od wybuchu głośnego płaczu. Ostatnio nie było dnia, abym nie
wpadała w melancholijną rozpacz. Nie pomógł nawet powrót w
rodzinne strony.
-
Dobrze, powiem ci. Martwię się po prostu naszymi przygotowaniami do
ślubu. Boję się, że mnie przytłoczą. Twoja mama ma wielkie
plany, chce aby wszystko było idealne. Nie wiem, czy będę w stanie
temu wszystkiemu sprostać - kłamię na poczekaniu. Przecież za nic
nie mogłam powiedzieć mu prawdy. On by jej zwyczajnie nie
zniósł.
-
Tylko tyle? Alice, słonko nie masz się czym przejmować. Moją mamą
też się nie martw, porozmawiam z nią. To w końcu nasz ślub, a
nie jej. Będzie więc tak, jak ty zechcesz - słuchając
zapewnień Antoine'a. Czułam się, jak najgorsza narzeczona pod
słońcem. Niewdzięczna i niedoceniająca tego co ma. Na własne
życzenie marnowałam szansę na szczęśliwe życie u boku
wspaniałego mężczyzny. Pragnąc czegoś, co nigdy nie było
możliwe.
-
Dziękuję, jesteś kochany - uśmiecham się smutno sama do siebie.
Chcąc, jak najszybciej zakończyć naszą rozmowę.
- Tęsknię
za tobą. Nie mogę się już doczekać przyszłego tygodnia, kiedy
do ciebie dołączę. Mam tyle planów – doskonale wiedziałam, że
Antoine mi nie odpuści i przez cały nasz wspólny pobyt w Londynie,
będzie chciał korzystać z uroków tego miasta. Nie odstępując
mnie, ani na krok.
-
Mogę? - nieoczekiwanie mama staje w drzwiach mojego pokoju. Stając
się moim wybawieniem.
-
Przepraszam, Antoine ale muszę kończyć. Zadzwonię jutro, kocham
cię - żegnam się z narzeczonym w pośpiechu. Odkładając telefon
na parapet z wielką ulgą. Po czym siadam na łóżku obok mamy.
Przytulając się mocno do niej. Jedynie przy niej i dziadkach
mogłam, choć na chwilę zaznać złudnego poczucia
ukojenia.
-
Alice, wiem że to twoje życie, ale tak nie można. To cię w końcu
wykończy. Powinnaś, jak najszybciej szczerze porozmawiać z
Antoine. Obydwoje nie zasługujecie na trwanie w związku bez miłości
- głaszcze mnie uspokajająco po włosach, gdy wybucham głośnym
płaczem, którego nie byłam w stanie dłużej powstrzymać.
-
Nie potrafię tego zrobić. Antoine zrobił dla mnie tyle
dobrego. To on pomógł mi, gdy przeprowadziłam się do Francji.
Byłam wtedy w kompletnej rozsypce, a on otoczył mnie wsparciem,
przyjaźnią, swoją dobrocią. Nigdy o nic nie
pytając, cierpliwie czekając aż obdarzę go zaufaniem i
dopuszczę bliżej do siebie. Jak po tym wszystkim mogę go teraz
zostawić? - pytam. Zupełnie sobie tego nie wyobrażając.
-
Wiem, że to trudne, ale wasze małżeństwo nigdy nie będzie udane.
Jednostronna miłość nie wystarczy. Obydwoje będziecie
tylko cierpieć. Wiem to z własnego doświadczenia - mama bardzo
rzadko wracała do przeszłości, a zwłaszcza do burzliwego i
krótkiego związku z moim ojcem, którego nigdy nie poznałam.
Odszedł od nas, zanim przyszłam na świat. Zostawiając moją wtedy
dwudziestoletnią mamę samej sobie. Gdyby nie dziadkowie, nigdy nie
udałoby się żadnej z nas być w tym miejscu, w którym byłyśmy
teraz. To oni zajęli się mną w pierwszych latach, aby mama mogła
w spokoju dokończyć studia architektoniczne. Potem pomogli jej, gdy
zaryzykowała i otworzyła własne biuro, które z roku na rok, coraz
prężniej się rozwijało.
W
późniejszych latach, także mnie otoczyli olbrzymim wsparciem, gdy
postanowiłam pójść w jej ślady. Byli jedynymi
z najważniejszych osób
w moim życiu, którym do końca życia nie odwdzięczę się za
wszystko, co dla mnie zrobili i nadal robią.
-
Nasze małżeństwo będzie.
Już ja się o to postaram. Zrobię wszystko, aby Antoine był przy
mnie szczęśliwy. Skoro nie mogę go pokochać, to postaram się
przynajmniej być dobrą żoną - podjęłam tą decyzję już dawno
temu i nie miałam zamiaru się z niej wycofać. To miało być moje
poświęcenie i cena za próbę zbudowania czegoś od samego początku
skazanego na porażkę.
-
Alice, tak bardzo cię przepraszam. To wszystko, to po części także
moja wina. Gdybym przed laty sama zajęła się tym projektem. Nigdy
nie poznałabyś Aarona i pewnie nadal byłabyś beztroską i
szczęśliwą dziewczyną – wypowiedzenie przez nią na
głos imienia człowieka, który kiedyś był dla mnie
całym światem. Przywołuje jedynie kolejne porcje łez. Nie
chciałam o nim pamiętać, a równocześnie nie potrafiłam
zapomnieć.
-
Mamo, przestań. Jedyną winną jestem ja. Od samego początku,
wiedziałam na co się piszę. Doskonale zdawałam sobie sprawę
z tego, że ma narzeczoną, że planują ślub. Nie wiem tylko,
jak mogłam mu uwierzyć, że dla mnie rzuci to wszystko i będziemy
wieść ze sobą cudowne życie.
Byłam
głupia i naiwna, a teraz mam za swoje. Najgorsze jest jednak to, że
ja nawet nie potrafię go nienawidzić po tym wszystkim, co mi zrobił
- każdego dnia próbowałam o
nim zapomnieć, ale bezskutecznie. Wspomnienia same do mnie wracały,
rozdrapując raz po raz niezagojone rany.
Londyn,
08.01.2014
Rozglądam
się z zachwytem po biurze, które od dzisiaj mogłam nazywać swoim
własnym. Wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę mi się udało.
Spełniło się jedno z moich największych marzeń. Rozpoczęłam
pracę w rodzinnym interesie, stworzonym od podstaw przez moją
ukochaną rodzicielkę. Lata nieustannej nauki i licznych
wyrzeczeń, zaczęły w końcu procentować. Nareszcie znalazłam się
w miejscu, które było moim największym marzeniem od najmłodszych
lat.
-
Widzę, że już zdążyłaś się tutaj urządzić. Nie tracisz
czasu - Anna Morris zachowując pełen profesjonalizm. Przekracza
próg mojego gabinetu. W tym miejscu nie byłam dla niej córką, a
takim samym pracownikiem, jak wszyscy inni. Od samego początku
miałam tego pełną świadomość. Jednak wcale mi to nie
przeszkadzało. W żadnym wypadku nie liczyłam na jakąkolwiek
taryfę ulgową z jej strony.
-
Chcę, jak najszybciej zacząć pracę.
Nie mogę się już doczekać. Mam tyle pomysłów, że
wprost rozpiera mnie
energia - już dawno nie miałam tylu powodów do radości, jak
podczas tego dnia. Moje życie w końcu nabierało kształtów, a ja
patrzyłam z dużym optymizmem w przyszłość.
-
To się nawet dobrze składa. Co byś powiedziała, gdybym zleciła
ci zaprojektowanie wnętrza pewnego domu? Wiem, że lubisz to
zdecydowanie bardziej od projektowania budynków czy ogrodów.
Dlatego jestem pewna, że świetnie się sprawdzisz. Co ty na to? -
proponuje, a ja zaczynam odczuwać sporą ekscytację.
-
Oczywiście, że się tego podejmuję - gdybym tylko wiedziała, jak
ta jedna decyzja zmieni nieodwracalnie moje życie. W życiu bym jej
nie podjęła. Wtedy jednak nie mogłam się doczekać
rozpoczęcia pracy.
-
Świetnie. W takim razie tutaj masz wszystkie wytyczne. Wraz z
numerem telefonu do właściciela tego domu. Skontaktuj się z nim,
jak najszybciej i umów spotkanie. Wprowadzi cię w swoją wizję -
podaje mi czarną teczkę z niezwykle interesującą mnie
zawartością. Po czym zostawia samą, wracając do swoich
obowiązków, których jak zawsze miała aż za nadto.
Wczesnym
popołudniem, słyszę głośne pukanie do drzwi. Domyślam się, że
to pewnie mój pierwszy zleceniodawca, z którym umówiłam się
przed kilkoma godzinami.
Wstaję
więc od biurka poprawiając swoją lekko pomiętą od siedzenia na krześle sukienkę i
z przyjaznym uśmiechem zapraszam go do środka. W sekundę
przeżywając prawdziwy szok. Nie mogąc uwierzyć w to, że on
naprawdę stoi przede mną.
Ten
sam, którego grę podziwiałam niezliczoną ilość razy czy to
przez szklany ekran, czy też na żywo. Ten,
którego wielokrotnie obrzucałam
niezbyt miłymi epitetami, gdy zmarnował którąś z rzędu okazję
na strzelenie gola. Ten, który był już od kilku lat
członkiem mojej ukochanej drużyny. Miłością do której zaraził
mnie dziadek, gdy byłam kilkuletnią dziewczynką.
-
Dzień dobry. Pani Alice, prawda? To chyba z panią rozmawiałem dziś
rano - odzywa się jako pierwszy. Przerywając nasze wpatrywanie się
w siebie nawzajem.
-
Tak, oczywiście. Zapraszam - wskazuję na stojący przy biurku
fotel. Przywołując się w końcu do porządku. Byłam w końcu w
pracy. Tutaj mogłam mieć do czynienia, nawet z samą Królową
Anglii, jednak nie mogło mieć to dla mnie żadnego znaczenia.
Wszystkie osoby miałam traktować równo i podchodzić do zleconej
mi przez nich pracy z takim samym zaangażowaniem. Moje upodobania,
czy nawiązania do życia prywatnego nie miały prawa
bytu. Obowiązywał mnie w końcu pełen profesjonalizm.
-
Jak już wcześniej mówiłem. Chciałbym, aby zajęła się pani
aranżacją całego domu. Od kuchni po sypialnię. Kupiłem go
niedawno i chcę, aby jak najszybciej był gotowy. To ma być prezent
ślubny dla mojej narzeczonej. W czerwcu się pobieramy i chcę,
abyśmy bez żadnych przeszkód mogli wtedy w nim zamieszkać -
tłumaczy, a ja skrupulatnie zapisuję wszystko w swoim notesie.
-
Rozumiem. Ma pan jakieś specjalne wymogi, co do wystroju? W jakim
stylu ma być on urządzony? - dopytuję. Nie chcąc potem żadnych
nieporozumień.
-
Zdaję się całkowicie na panią. Ja się na tym nie znam. Prosiłbym
jednak, aby informować mnie o postępach na bieżąco. Tutaj jest
mój numer - podaje mi wizytówkę, której przypatruję się
odrobinę na za długo.
-
Oczywiście. Na bieżąco będę wszystko z panem ustalać –
zapewniam – chciałabym jednak najpierw zobaczyć ten dom.
Zrobić dokładne pomiary, aby móc przystąpić do tworzenia zarysu.
Kiedy będzie to możliwe? - pytam. Mając nadzieję, że nie będzie
z tym żadnego problemu.
-
Choćby jutro. Skontaktuję się, jeszcze z panią, aby dokładnie
ustalić godzinę - niedługo potem odprowadzam go do drzwi. Będąc
wprost wykończona tą krótką rozmową.
-
Dziękuję za wszystko. Jestem pewien, że nasza współpraca będzie
bardzo owocna - na pożegnanie posyła mi uśmiech, który przyprawia
mnie o szybsze bicie serca. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
-
Do widzenia - to jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Wiedziałam,
że jak najszybciej muszę coś z tym zrobić. To nie mogło przecież
tak wyglądać.
Londyn,
15.11.2017
Spaceruję
po ulubionym i doskonale znanym mi Hyde parku. Z tym miejscem wiązało
się tysiące przeżyć, zarówno tych dobrych jak i złych. To tutaj
tak naprawdę wszystko się zaczęło, a zaledwie kilka miesięcy
później gwałtownie zakończyło. Nieodwracalnie zmieniając moje
życie. Mimo tych bolesnych wspomnień, nadal lubiłam tu
przychodzić. Nie umiejąc sobie tego odmówić.
Jedynie
tutaj, choć na moment potrafiłam zaznać upragnionego spokoju i
przez kilka minut znów być dawną Alice. Pełną marzeń
optymistką, której uśmiech nie schodził z twarzy.
Skręcając
w jedną z bocznych alejek parku, czuję jak wiatr coraz mocniej
się wzmaga. Rozwiewając moje włosy na wszystkie strony oraz
szal, który niedbale przerzuciłam przez szyję. Wychodząc wczesnym
porankiem z domu.
Zatrzymuję
się na chwilę przy jednej z ławek, aby go poprawić. Z daleka
dostrzegając dwa niezbyt wyraźne zarysy postaci. Jednak z odgadnięciem
tożsamości jednej
z nich, nie mam najmniejszych problemów.
Rozglądam
się nerwowo dookoła, starając znaleźć jakąś drogę ucieczki.
Jednak jedyną była ta, którą przed momentem przyszłam.
Wiedziałam, że przyjście tutaj to ogromny błąd. W końcu ich dom
znajdował się kilkanaście metrów od parku. Mogłam przewidzieć,
że nasze spotkanie jest bardzo prawdopodobne. Choć w podświadomości
może właśnie tego chciałam? Przekonać się, czy rzeczywiście
jest szczęśliwy i nie żałuje dokonanego wyboru. Dlatego
też nie zawracam, a jedynie z dumnie podniesioną głową wychodzę
im na przeciw.
-
Alice, to ty? Wróciłaś? - przymykam oczy, słysząc po raz
pierwszy od kilku lat głos, w który mogłam wsłuchiwać się
godzinami.
-
Mnie też miło cię widzieć, Aaronie - silę się na najbardziej
zimny ton głos na jaki tylko mnie stać. Patrząc wprost w jego
oczy, które wyrażają jedynie strach i zdezorientowanie. Wyglądał
jakby zobaczył ducha.
-
Tato, co to za pani? - trzyletni chłopczyk pociąga go za rękaw
kurtki, starając tym samym zwrócić na siebie uwagę.
-
To moja dawna koleżanka, Sonny - uśmiecham się ironicznie,
słuchając jego nerwowych tłumaczeń, które mimo wszystko
ogromnie mnie zabolały.
-
Dokładnie. Koleżanka - podkreślam ostatnie słowo, spoglądając
na chłopca zaszklonymi oczami. Był tak podobny do swojego ojca.
Miał te same oczy, rysy twarzy. Już na pierwszy rzut oka, nikt nie
mógł mieć żadnych wątpliwości, że są ze sobą spokrewnieni.
Nagle
dopada mnie olbrzymie poczucie żalu i rozczarowania. Przecież przy
innym splocie okoliczności to mógł być nasz syn. To ja mogłabym
z nimi do woli spacerować po tym parku. Moglibyśmy we trójkę
tworzyć szczęśliwą rodzinę. Zamieszkać w stworzonym przeze
mnie domu z kilkoma psami i cieszyć się każdym przeżytym wspólnie
dniem.
-
Sonny, idź poszukaj tych liści, po które przyszliśmy. Ja za
chwilę do ciebie dołączę - malec bez żadnych sprzeciwów,
spełnia prośbę swojego taty. Zostawiając nas samych.
Czas
mijał, a my wpatrywaliśmy się w siebie. Nie potrafiąc się
odezwać. Jakbyśmy nie wiedzieli od czego mamy zacząć.
-
Nic się nie zmieniłaś przez te ostatnie lata - prycham ironicznie.
Słysząc ten durny komentarz z jego strony.
-
Mylisz się. Dawnej mnie już od dawna nie ma. Właściwie to od
pewnego majowego dnia, kiedy to powiedziałeś, że nie odwołasz
ślubu i nie zostawisz Colleen. Pozbawiając mnie tym samym resztki
złudzeń - wyrzucam mu. Nie potrafiąc zachować spokoju.
-
To wcale nie tak. Wiesz, że nie miałem wyjścia - próbuje się
żałośnie tłumaczyć.
-
Zawsze jest jakieś wyjście, ale ty od samego początku nie myślałeś
o nas poważnie. Byłam wyłącznie twoim kaprysem, rozrywką i
odskocznią od życia z wieloletnią ukochaną. A teraz proszę, Ty
masz wszystko. Żonę, syna, szczęśliwą rodzinę, a ja zostałam z
niczym. Stając się wrakiem człowieka - podnoszę głos. Przestając
nad sobą panować. To było ponad moje siły.
-
Alice, proszę nie mów tak. Ja naprawdę cię kochałem - próbuje
złapać mnie za rękę, ale gwałtownie się odsuwam.
-
Chociaż ten jeden raz przestałbyś kłamać. Nie bój się, nie
zniszczę twojego idealnego życia. Jestem w Londynie tylko na
chwilę. Tylko po to, aby raz na zawsze rozprawić się z naszą
wspólną przeszłością, która była największym błędem, jaki
mogłam popełnić. Ty byłeś moim największym błędem - nie
zważając na nic, wymijam go. Rzucając się biegiem w stronę
wyjścia z parku. Szloch ginął w szumie wiatru, a ja znowu czułam
się tak samo, jak podczas tego dnia, gdy moje serce zostało
dogłębnie złamane i po dzisiejszy dzień nie znalazłam
sposobu, aby go uleczyć.
Absolutnie zgadzam się z matką Alice. Ale z drugiej strony ... rozumiem także dziewczynę. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że już nigdy żadnego mężczyznę nie pokocha tak, jak Aarona. Bo jej serce tylko do niego należy. Jednak nie może z nim być, więc próbuje chwycić się czegoś, co da jej stabilne życie. Chce czuć, że jest dla kogoś ważna. A jej narzeczony, choć nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych jej uczuć, może jej to dać. Jest on dla niej bardzo ważny, ale jako przyjaciel. Nie czuje do niego tego, co czuła do miłości swojego życia.
OdpowiedzUsuńDowiedziałyśmy się, jakie były początki Alice i Aaarona. Widać ich współpraca okazała się być owocna i nie mam tu na myśli jedynie profesjonalnej strony tej relacji.
Wierzę jednak, że Aaraon kochał Alice. A może i nadal coś do niej czuje. Nie mógł odwołać ślubu, mając ku temu poważny powód. Czyżby był nim jego synek? Jeśli tak, trudno mu zarzucić, że postąpił źle. W każdym bądź razie czekam na więcej szczegółów :)
Szkoda mi jedynie Alice, bo nadal przeżywa ich rozstanie. Kocha Aarona i skoro nie zmieniło się to w ciągu kilku ostatnich lat, to nie zmieni się nigdy. Trudno jej będzie ułożyć sobie szczęśliwe życie, ale kto wie, może niedługo i dla niej zaświeci słońce :)
Matka Alice ma stuprocentową rację — dziewczyna powinna koniecznie porozmawiać z narzeczonym, bo tkwienie w tym związku nie ma żadnego sensu. Tylko będą się obydwoje męczyć. Szczególnie, że Antoine na pewno w końcu zauważy, że coś jest nie tak.
OdpowiedzUsuńChoć oczywiście sama Alice też ma po części rację. Jej ewentualne odejście zrani Francuza, który niewątpliwie robi dla niej wszystko i na razie szczerze ją kocha. Ale skoro nie jest to miłość dwustronna, to jak widać nie są sobie pisanie. I trzeba jakoś wybrnąć z tego układu jeszcze przed zbliżającym się ślubem. A najlepiej przed przyjazdem Antoina do Londynu. Bo gdy pojawi się w Anglii może już być za późno.
Pojawił się również Aaron Jego akurat zupełnie nie rozumiem. Przed kilkoma laty zakochał się w Alice, ale mimo tego zdecydował się poślubić inną kobietę. Dlaczego? Przecież chyba nie miał już wtedy zostać ojcam. Jeśli nie, to tak naprawdę nic go nie trzymało. Mógł w spokoju rozstać się z narzeczoną.
Ale nie zrobił tego i teraz Alice cierpi. I raczej nie wygląda na to, by ta sytuacja miała się zmienić. Bo nie porzuci Antoina, ale też nie przestanie kochać Aarona. Znalazła się w sytuacji tak naprawdę bez wyjścia. Strasznie jej współczuję.
Ode mnie to tyle. Dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Violin
Zgadzam się z mamą Alice. Cały ten jej związek z Antoine, jest po prostu bezsensu. I nigdy tak naprawdę się nie uda. Alice ciągle kocha Aarona. Mimo, że minęło już tyle lat, nic się nie zmieniło. I tak naprawdę nigdy się nie zmieni. Krzywdzi tym samym, Antoine. Jestem pewna, że wolałby on poznać prawdę już teraz. Choć i tak jest już późno. W końcu przygotowania do ich ślubu ruszyły.
OdpowiedzUsuńAlice z każdym kolejnym dniem, coraz mocniej cierpi. I wydaje mi się , że im bliżej ślubu coraz trudniej będzie jej ukrywać prawdziwe uczucia.
Przecież Antoine już teraz dostrzega , że coś jest nie tak.
Co do samego Aarona, nie mam na razie zdania. Nie mam pojęcia, czy kochał Alice(mam nadzieję , że tak). Czy była dla niego tylko zabawką.
Jeśli ją kochał dlaczego zdecydował się jednak na ślub ze swoją narzeczoną? Z wygody? Z przyzwyczajenia? Czy było jednak coś innego?
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam:)
Mama Alice ma totalną rację. Dziewczyna powinna szczerze porozmawiać ze swoim narzeczonym, bo tkwienie w takim związku nie przyniesie niczego dobrego. Zarówno jej jak i jemu. On ją kocha i nie wyobraża sobie życia bez niej, a ona... W dalszym ciągu, pomimo upływu lat wciąż kocha Aarona i nic nie wskazuje na to, by coś miało się w tej kwestii zmienić. Jednak rozumiem jej wahania, bo zakończenie związku, w dodatku wtedy, gdy planuje się ślub wcale nie jest proste. Ani łatwe. Ale mam nadzieję, że się z tym upora i do ślubu nie dojdzie. Antoine nie zasługuje na to by cierpieć, Alice również.
OdpowiedzUsuńWięc tak Alice poznała Aarona... To musiał być dla niej szok, gdy w takich okolicznościach stanęła twarzą twarz z graczem swojego ukochanego klubu :) I chyba od razu straciła dla niego głowę, ale czy można się jej dziwić? ^^
Nie sądziłam, że aż tak szybko natknie się na Aarona po powrocie do Londynu. To spotkanie musiało być dla niej niezwykle emocjonujące, zwłaszcza przez wzgląd na uczucia, które do niego żywi. W dodatku ujrzała go z synkiem i ten widok mocno chwycił ją za serce. Nie dziwię się... W końcu ona marzyła o takim życiu z nim...
Nie wiem, co mam sądzić o Aaronie... Jednak wydaje mi się, że Alice nie była dla niego tylko zabawką, może faktycznie ją pokochał, tylko coś bardzo poważnego stanęło im na drodze do szczęścia. Tylko co to mogło być? Jestem bardzo ciekawa, dlatego z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój sytuacji :)
Pozdrawiam ;*