29.01.2019

Rozdział 3



23.11.2017





 Nigdy bym nie podejrzewała, że jedna wiadomość zawierająca kilka, właściwie niewiele znaczących słów. Może wywołać we mnie tak ogromną mieszankę przeciwstawnych emocji. Złości, żalu, nadziei, rozgoryczenia, czy też nostalgii za przeszłością, gdy każdy następny dzień witałam z ogromną radością i poczuciem niewyobrażalnego szczęścia. Kiedy myślałam, że jestem największą szczęściarą pod słońcem i odnalazłam miłość na całe życie. Miłość pełną uniesień, ale i wzajemnego zrozumienia. Pełną namiętności, a zarazem troski i wsparcia. Bycia ze sobą na dobre i na złe, aż do samego końca. Miłość o jakiej od zawsze marzyłam. 




 W tamtym okresie czasu, byłam gotowa poświęcić wszystko, aby Aaron stał się w końcu tylko mój. Abyśmy razem zamieszkali w stworzonym przeze mnie domu i rozpoczęli wspólne życie, jakie wielokrotnie skrupulatnie razem planowaliśmy. Dla niego byłam w stanie zrobić wszystko. Choćby wyjechać na drugi koniec świata, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. 
Wtedy nie liczyło się nic więcej poza jego osobą. Dla możliwości bycia z nim, znisołabym kiedyś każdą niedogodność. Nie dopuszczając do siebie przy tym myśli, że to inna kobieta ma do tego o wiele większe prawo. A ja nie miałam najmniejszego przyzwolenia, aby chcieć jej to wszystko odebrać. 
To w końcu ona na długo przed naszym poznaniem z Aaronem, nosiła otrzymany od niego pierścionek zaręczynowy. Będący deklaracją chęci spędzenia wspólnie życia. To Colleen była jego narzeczoną, a nie ja. To ona brała czynny udział w organizacji ich ślubu. Także ona dzieliła z nim sypialnię, dom, wszelkie problemy i sukcesy. Pocieszała po każdej porażce i gratulowała udanego meczu. Najbardziej z tego wszystkiego żałowałam, że zrozumiałam to dopiero po fakcie, gdy na jakąkolwiek zmianę swoich uczuć czy wyborów było od dawna za późno. 




 Mimo całego cierpienia, przepłakanych nocy i pełnej świadomości swojej naiwności. Przez ostatnie lata nie było dnia, abym nie tęskniła za tym, co przez te wyjatkowo ulotne i krótkie spędzone wspólnie chwile czułam przy Aaronie. Tęskniłam za tą mieszanką ekscytacji, a równocześnie poczuciem bezpieczeństwa i spokoju. Za naszymi długimi rozmowami, czy skrzętnie skrywanymi przed całym światem wspólnymi nocami. Tęskniłam przede wszystkim za nim. Za jego uśmiechem, pocałunkami, czy nawet za tymi nieśmiesznymi żartami, którymi próbował mnie rozbawić, gdy miałam popsuty humor. Po mimo ogromnego cierpienia, jakie przez niego doświadczyłam. Uczucie i tak okazało się silniejsze. Nadal kochałam go tak samo mocno, jak za dawnych lat. Choć doskonale wiedziałam, że nie ma to najmniejszego sensu i sama skazuję się na nieszczęśliwe życie. 




 Wyglądam przez okno rodzinnego domu, bijąc się z myślami. Minuty mijały, a ja nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony nie marzyłam o niczym innym niż wybiegnięcie z domu i udanie się w wyznaczone miejsce. Tylko po to, aby znowu go zobaczyć i poczuć, choćby przez kilka minut, że moje życie ma znowu sens. Zapomnieć o wszystkim i schować się przed całym światem w jego objęciach. Z drugiej strony doskonale wiedziałam, że nie mogę do tego dopuścić. Nie przeżyłabym naszego ponownego końca. Nie mogliśmy też po raz drugi, złamać wszelkich obowiązujących zasad. Postępując, jak najgorsi egoiści. Raniąc swoimi wyborami niewinne osoby, które nigdy na to nie zasługiwały. Nie mogłam narazić na ponowne cierpienie Colleen. Dość krzywd jej już wyrządziłam. Za które przyjdzie mi płacić do końca życia. W dodatku teraz był jeszcze ich syn i Antoine. Żadne z nich nie zasłużyło sobie na to, co mogły im wyrządzić nasze ukryte głęboko pragnienia. 
Dlatego też nie zastanawiam się długo, gdy kasuję otrzymaną od Aarona wiadomość, a następnie wyłączam z premedytacją telefon. Nie chcąc kusić w żadnym wypadku losu. My nie mieliśmy ze sobą przyszłości. Była tylko przeszłość, gdzie nasza relacja powinna na zawsze pozostać. 
Nie chciałam ponownie tego roztrząsać i łudzić się, że nastanie dla nas cud. Mój pobyt w Londynie miał mi pomóc rozprawić się z bolesną przeszłością i raz na zawsze ją zamknąć, a jakiekolwiek spotkania z człowiekiem, który jest jej głównym bohaterem niczego mi na pewno nie ułatwią.




- Alice, jesteś w domu? - nieoczekiwanie słyszę głos mamy. Byłam zdziwiona jej tak wczesnym powrotem. 
- Na górze - odpowiadam. Po chwili dostrzegając ją w drzwiach pokoju. Staram się nie dać po sobie poznać, że po raz kolejny przeżywam prawdziwy mętlik w głowie. 
- Udało mi się skończyć dziś wyjątkowo wcześnie i pomyślałam sobie, że może wybrałybyśmy się gdzieś razem? Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu. Stęskniłam się za wspólnymi wypadami - proponuje niepewnie. Zapewne obawiając się, że odmówię. Ostatnio nie miałam w końcu na nic ochoty. Co kiedyś byłoby czymś nie do pomyślenia. Od zawsze byłyśmy ze sobą blisko, mając świetne relacje. Przynajmniej do momentu mojego największego błędu. 
- To świetny pomysł. Daj mi tylko chwilę. Przebiorę się i możemy iść - zgadzam się ochoczo. Chcąc zająć czymś swoje myśli. 
- Naprawdę? - nie dowierza. Będąc zaskoczona moim niespodziewanym i dawno nie widzianym entuzjazmem. 
- Oczywiście. Dość już użalania się nad sobą. To nic mi nie da - staram się brzmieć na pewną siebie. Choć wewnątrz wcale nie byłam przekona, czy rzeczywiście będę potrafiła nauczyć się na nowo normalnie żyć. Chciałam jednak spróbować. Dla rodziny, Antoine i przede wszystkim dla siebie. Wystarczająco dużo zmartwień przysporzyłam bliskim w ostanich miesiącach. 
- Córeczko, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to słyszę. Od dawna już nie chcę niczego innego poza tym, aby w końcu zobaczyć na twojej twarzy szczery uśmiech - bez słowa przytulam się do mamy. Dziękując, że mam przy sobie osoby, które bez względu na wszystko mnie kochają. 




10.02.2014



 - Dokąd ty mnie prowadzisz? Idziemy i idziemy - pytam ze śmiechem, podążając za Aaronem w tylko jemu znane miejsce. Z zamiarem wspólnego spędzenia tego wyjątkowo słonecznego i ciepłego, jak na tę porę roku popołudnia. W ostatnim czasie nie było praktycznie dnia, abyśmy nie spotkali się choćby na kilka minut. Tylko po to, aby wypić wspólnie kawę albo zamienić ze sobą kilka błahych zdań. Które wystarczały do poprawienia nam nawet najbardziej zepsutego humoru. Obydwoje coraz mocniej angażowaliśmy się w tę znajomość mimo świadomości, że w niektórych przypadkach było to zwyczajnie niestosowane. Ja nie powinnam, aż tak spoufalać się ze zleceniodawcą, a on widywać się z inną kobietą za plecami narzeczonej. Za nic nie potrafiliśmy jednak z tego zrezygnować. Zbyt wielką przyjemność sprawiało nam nasze wzajemne towarzystwo. 
- Zaraz się przekonasz. To już naprawdę niedaleko - odpowiada, skręcając w kolejną wąską ścieżkę ukrytą między drzewami. Jedynie ktoś świetnie orientujący się w tym terenie. Mógł ją wypatrzeć. Co jeszcze mocniej rozbudzało moją ciekawość. Uwielbiałam w Aaronie to, że mimo osiągniętego sukcesu i konta pełnego pieniędzy, potrafił spędzać czas, jak przeciętni ludzie. Nie epatował luksusem, ani ekstrawagancją. Co bardzo mi imponowało. 
- W życiu bym się nie spodziewała, że South Norwood Lake and Grounds zawiera w sobie tyle tajemniczych zakątków - byłam pod ogromny wrażeniem tego miejsca położonego we wschodniej części Londynu. W przeszłości zdecydowanie, zbyt rzadko go odwiedzałam, co miałam zamiar od teraz zmienić. Było to w końcu idelane miejsce do odpoczynku po ciężkim dniu, czy rozmyślań nad niektórymi sprawami, które od pewnego czasu nie dawały mi spokoju.
- Przynajmniej choć raz to mnie udało się ciebie czymś zaskoczyć - przystaje na chwilę, posyłając mi zawiadacki uśmiech, któremu od samego początku nie potrafiłam się oprzeć. - To tutaj. 
Wpatruję się w przestrzeń przed sobą. Będąc zachwycona widokiem rozpościerającego się przed nami jeziora i otaczającej go dookoła roślinności. Ich połączenie wywoływało we mnie spore wrażenie. 
- Pięknie tu. Tak spokojnie i cicho. Jakbyśmy wcale nie byli już w Londynie - siadam obok Aarona na ziemi. Przez następne minuty zwyczajnie milcząc. Słowa nie były nam potrzebne. Wystarczała nam nasza wzajemna obecność. 
Wystarczył mi krótki moment spędzony z nim w tym miejscu, aby zapomnieć o ostatnich niezwykle pracowitych i wymagających dniach. Podczas których do reszty byłam pochłonięta tworzeniem nowych projektów i wprowadzeniem poprawek w te już będące prawie na ukończeniu. 



- Przyjdziesz na nasz następny mecz? - pyta nieoczekiwanie. Odwracając się w moją stronę. 

- A chciałbyś? - odchylam lekko swoją głowę, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. 
- Oczywiście. Gdy jesteś obecna od razu lepiej nam idzie, a ja zyskuję jeszcze większą motywację do dobrej gry. Licząc, że choć raz nie wytkniesz mi głupiego zagrania, czy jakiejś zmarnowanej okazji - zaczynamy się głośno śmiać. Mimo że obecny sezon był najlepszym w dotychczasowej karierze Aarona i wszyscy nie szczędzili zachwytów nad jego grą. Ja niemal po każdym meczu sprowadzałam go na ziemię. Dbając, aby nie spoczął na laurach i wciąż starał się poprawiać swoje umiejętności. 
- Sam powiedziałeś, że krytyka mobilizuje cię bardziej od pochwał. Więc teraz nie narzekaj - odzywam się w końcu - poza tym skoro tak ci na tym zależy to postaram się być. Dziadek i tak mnie namawiał, abym mu towarzyszyła. To w końcu derby Londynu - uśmiecham się ponownie do niego. Widząc, że moja odpowiedź sprawiła mu sporo radości. 
- Z takim wsparciem na trybuchach na pewno wygramy. Crystal Palace zostanie przez nas rozniesione, zobaczysz - kręcę z dezaprobatą głową. 
- Przestań się już tak przechwalać, bo to się może źle skończyć. Zbyt duża pewność siebie często nie popłaca - szturcham go delikatnie w bok. Na co nie pozostaje mi dłużny. Przez następne minuty przekomarzaliśmy się ze sobą niczym małe dzieci. 




- Aaron, dosyć. Mam straszne łaskotki - staram się mu wyrwać i zakończyć swoje męki, ale bezskutecznie. Jedynie pogarszam tym swoją sytuację. Teraz zamiast siedzieć, leżałam na ziemi, co jeszcze bardziej zmniejszało moje pole manewru. 

- W takim razie odwołaj to, co powiedziałaś. Wcale nie mam ego większego od całej Walii - nachyla się nade mną. Ciesząc z bycia górą w tym starciu. 
- Czyżby? - pytam niewinnie. Drocząc się z nim. Niespodziewanie nasze spojrzenia się spotykają, a atmosfera między nami w sekundę gęstnieje. Ostatnio coś takiego zdarzało się nam coraz częściej. Wzajemne przyciąganie i napięcie z tego powodu stawało się powoli nie do wytrzymania. Mimo że za każdym razem udawaliśmy, iż nic takiego nie ma miejsca. Tym razem jednak żadne z nas tego nie przerywa, jak to było dotychczas. 
Nikt nie ucieka spojrzeniem, nie kręci przecząco głową, czy też desperacko nie zaczyna jakiegoś bezsensownego tematu. Zwyczajnie tego nie chcąc, albo już nie potrafiąc. 
Wpatrujemy się w siebie bez słowa, wciąż czekając na jakikolwiek ruch tej drugiej osoby, mający na celu nie dopuszczenia do nieuniknionego. Pragnienie zakazanego okazało się jednak tym razem od nas silniejsze. 
Obydwoje systematycznie więc zmniejszaliśmy odległość od swoich ust. Pragnąc tego równie mocno. 
Gdy nasze wargi w końcu się ze sobą stykają w powolnym i pełnym czułości pocałunku. Mam wrażenie, że od środka pochłania mnie ogień. Nagle odczuwam tysiące różnorakich odczuć, a wszystko inne poza nami traci na znaczeniu. Jesteśmy tylko my i ta chwila, która nigdy nie powinna się wydarzyć. A jednak właśnie trwała. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Dlatego też przyciągam Aarona, jeszcze bliżej siebie. Wplatając dłonie w jego włosy. Co uznaje za przyzwolenie do pogłębienia naszego pocałunku. Pełnego namiętności i pożądania oraz uczuć, które dotychczas głęboko w sobie tłumiliśmy. Dopiero, gdy guziki od mojego płaszcza zostają zgrabnie odpinane jeden po drugim, a jego dłonie wślizugują się pod mój cienki sweter. W doskonale znanym nam obydwojgu celu. Przychodzi do mnie brutalne otrzęźwienie. Z olbrzymim więc trudem odpycham od siebie Aarona. Zanim nie popełnimy największego błędu w swoim życiu. Natrafiając na jego pełne niezrozumienia spojrzenie. 
- Nie możemy. To nie miało prawa się wydarzyć. Co my w ogóle najlepszego zrobiliśmy? - pytam ze strachem. Uświadamiając sobie, że to nie była jedynie głupia chwila zapomnienia. Przynajmniej z mojej strony. Teraz już miałam pewność, że moje uczucia do niego były zdecydowanie głębsze niż do tej pory myślałam. Byłam tym przerażona. W sekundę zrywam się z miejsca ku dezorientacji Aarona. Rzucając biegiem w kierunku wyjścia. Ignorując jego nawoływania. Chcąc oddalić się, jak najszybciej od kogoś, kogo nigdy nie powinnam zapragnąć.




24.11.2017



 Któryś raz z kolei uderzam piłką w kierunku bramki. Patrząc z dezaprobatą, jak mija ją o kilka dobrych metrów. Od samego początku treningu byłem do niczego, co chyba dostrzegli już wszyscy. Posyłając w moją stronę, coraz bardziej zdezorientowane spojrzenia. 
Marzyłem, aby moje męki w końcu dobiegły końca i czas przeznaczony na rutynowy trening się skończył. Od wczorajszego popołudnia, byłem w stanie myśleć jedynie o Alice i jej nie przyjściu na nasze spotkanie. Czym dobitnie mi uświadomiła, jak ogromny żal żywiła do mojej osoby. Podczas czekania przez ponad cztery godziny z nadzieją, że jednak się pojawi. Pozwoliłem sobie na powrót do naszych wspólnych wspomnień, co okazało się fatalnym pomysłem. Wszystkie uczucia znowu do mnie wróciły, przez co nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. 
Nieustannie błądziłem myślami i nie potrafiłem się na niczym skupić. Desperacko wręcz tęskniąc za Alice. Jej widokiem i bliskością. 
Do tej pory byłem pewien, że przez ostatnie lata udało mi się zapomnieć o niej na tyle, że będę w stanie prowadzić normalne życie, ale wystarczyło jedno nasze przypadkowe spotkanie, aby wszystko rozsypało się w drobny mak. Byłem zagubiony i rozdarty pomiędzy powinnością i obowiązkami jakie miałem wobec Collen i naszego syna, a tym czego naprawdę chciałem. 





- Aaron, co się dzisiaj z tobą dzieje? Wołam cię już drugi raz - lekko już zirytowany ton głosu jednego z naszych trenerów od przygotowania fizycznego, wyrywa mnie z głębokich rozmyślań. 
- Przepraszam, ale jakoś nie najlepiej się czuję. Mógłbym urwać się wcześniej? - chciałem, jak najszybciej zakończyć swoje zmagania z samym sobą. 
- Idź. I tak nie ma z ciebie żadnego pożytku. Jutro ma się to zmienić, jasne? - patrzy na mnie z ostrzeżeniem. Wskazując lekceważąco dłonią w kierunku szatni. Oddycham z olbrzymią ulgą. Trening był ostatnią rzeczą na jaką miałem w tym momencie ochotę. 






Po długim i niemal lodowatym prysznicu. Opuszczam London Colney, nie mając pojęcia co dalej ze sobą zrobić. 
Na samą myśl o powrocie do domu i odpowiadanie na wnikliwe pytania Colleen, odczuwałem jeszcze większe zniechęcenie niż na boisku. Nie miałem najmniejszej ochoty na towarzystwo swojej żony, co tylko wzbudzało moją nienawiść do samego siebie. Byłem okropnym człowiekiem.
Dojeżdżając do pokonywanego niemal codziennie przeze mnie zakrętu. W sekundę podejmuję decyzję o skręcenie w przeciwną stronę niż powinienem. Z zamiarem udania się pod doskonale znany mi adres pod który odwoziłem Alice niezliczoną ilość razy. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego co robię. Musiałem ją zobaczyć. W innym przypadku po prostu bym zwariował.





Szybkim krokiem pokonuję zadbaną żwirową dróżkę, prowadzącą do rodzinnego domu Alice. Mając nadzieję, że ją w nim zastanę. Nawet nie dopuszczałem do siebie innej opcji, pukając głośno do drzwi.  
- Co ty tutaj robisz? Zwariowałeś? - po dłuższej chwili oczekiwania. Naprzeciw mnie staje wyraźnie zdezorientowana i przestraszona brunetka na widok której nie potrafię powstrzymać uśmiechu.  
- Musiałem się z tobą zobaczyć. Prosiłem cię o spotkanie, ale nie przyszłaś. Porozmawiajmy, proszę cię - nie mogłem odpuścić. Nie teraz, kiedy ponownie znalazła się blisko mnie. 
- My już od dawna nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Idź stąd, zanim narobisz nam obydwojgu problemów. Mój dziadek jest w domu. Jeśli cię tu zobaczy to rozpęta piekło - niemal szepcze, odwracając się nerwowo za siebie. Wspomnienie o panu Morrisie wywołuje u mnie, jeszcze większe poczucie winy. Zdawałem sobie sprawę, że omal nie zniszczyłem jego relacji z wnuczką, a mężczyzna żywi do mnie czystą nienawiść. Uważając za skończonego drania, bawiącego się uczuciami niewinnych osób. Miał do tego pełne prawo. Skrzywdziłem przecież Alice w najgorszy z możliwych sposobów.
- Nie odejdę stąd, dopóki nie zgodzisz się porozmawiać - nie ustępuję. Będąc przygotowany nawet na starcie z Frankiem Morrisem. 
- Zgoda, daj mi pięć minut. Poczekaj tylko na mnie w samochodzie, a nie tutaj - łamie się. Postanawiając mi ustąpić. Spełniam więc jej prośbę. Ze zniecierpliwieniem odliczając następne minuty. 




Gdy Alice zajmuje miejsce pasażera w samochodzie. Niemal od razu dociera do mnie zapach jej zniewalających perfum. Tych samych, które używała przed laty. Wypatruję się w nią przez dłuższą chwilę bez słowa, próbując jak najdłużej nacieszyć jej obecnością i odeprzeć pokusę pocałowania jej zmysłowych ust. 
- Chciałeś rozmawiać, więc słucham - odzywa się jako pierwsza. Z wyraźnym dystansem i złością. 
- To nie jest do tego odpowiednie miejsce. Co powiesz na kawę w naszej ulubionej kawiarni? - desperacko łapię się wszystkiego, aby tylko jak najdłużej przeciągnąć czas naszego spotkania. 
- Aaron, ty chyba nie myślisz, że ot tak pójdziemy sobie na kawę. Jak starzy znajomi, którzy spotkali się po latach. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Po co po raz kolejny mieszasz mi w życiu? - podnosi swój głos. Wpatrując się we mnie z wyrzutem i jawnymi oskarżeniami. 
- Bo nie potrafię przestać o tobie myśleć. Nie potrafię zapomnieć o tym, co było między nami - mówię z pełną szczerością. 
- Niby, co takiego było? Niezobowiązujący seks, będący odskocznią od monotonnego życia z narzeczoną? Przyprawiony stosem kłamstw i nic nie wartych obietnic? Może się mylę? Proszę, oświeć mnie! - krzyczy, przestając się hamować. Równocześnie widziałam ogromny żal i smutek w jej oczach. 
- Alice, wiesz że dla mnie znaczyło to równie dużo, co dla ciebie. To nie był zwykły romans. Nasza miłość była prawdziwa - łapię ją za dłoń. Dostrzegając na niej coś, co wprawia mnie w prawdziwy szok. Pierścionek znajdujący się na jej serdecznym palcu jasno wskazywał, że obiecała komuś, że za niego wyjdzie. To było po prostu niemożliwe. Natychmiast ogarnia mnie niepohamowana zazdrość. Myśl, że ona należy teraz do kogoś innego była nie do zniesienia. - Jesteś zaręczona? Dlaczego to zrobiłaś? - pytam, mając nadzieję że to jakaś pomyłka. Choć świetnie sobie zdawałem sprawę, że jestem skończonym hipokrytą. Nie potrafiłem nic na to poradzić. Zazdrość i poczucie zawodu było silniejsze ode mnie.  

5 komentarzy:

  1. Tak to już jest z prawdziwą miłością. Chociażby ukochana osoba łamała nam serce tysiąc razy na dzień, to ono i tak będzie dla niej biło. Alice za wszelką cenę próbuje zapomnieć o Aaronie. Stara się mieć silną wolę, ale to i tak na nic. Tego uczucia nie da się wyplewić z serca. Z kolei piłkarz, mimo iż zdaje sobie sprawę z tego że robi źle, nie może się powstrzymać przed ponownym zobaczeniem kobiety swojego życia. Bo to Alice nią jest, nie Colleen. Pojawiają się wyrzuty sumienia, ale są one zagłuszone przez mocno bijące serce. Dlatego czekam z niecierpliwością na wspomnienie dotyczące ich rozstania. Chciałabym zrozumieć co kierowało Aaronem, a raczej jaki miał powód do tego, aby zakończyć to wszystko. Bo jestem pewna, że sam sobie złamał serce tą decyzją. Spotkanie po latach jedynie rozpaliło od nowa ich uczucie. A raczej ono nadal się tliło. Alice miała pogodzić się z przeszłością, ale zagłębia się w nią co raz bardziej. Z kolei życie Aarona znów zostało wywrócone do góry na nogami, gdy tylko ujrzał swoją ukochaną. Nie może skupić się na niczym, a do tego dochodzą wyrzuty sumienia względem żony oraz zazdrość o narzeczonego Alice. Ma rację, że jest hipokrytą. Ale z drugiej strony, czy możemy mu się dziwić?
    Mimo początkowego przyciągania, starali się, a przynajmniej Alice, zachować trzeźwość umysłu. Nawet w chwili uniesienia czuła, że robi źle. W końcu Aaron miał niedługo zostać mężem innej. Podejrzewam jednak, że z każdym kolejnym razem uczucia wzięły górę. Aaron i Alice są po prostu sobie przeznaczeni. Jednak los skomplikował im życie. Mam nadzieję, że jeszcze wzejdzie dla nich słońce.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Z każdym kolejny rozdziałem. Przekonuję się , że nie tylko Alice nie potrafi zapomnieć o swojej wielkiej miłości. Ale też Aaron. Który również wraca myślami do czasu spędzonego z dziewczyną. Tęskni za nią coraz mocniej. A gdy spostrzega pierścionek na jej palcu, jest o nią straszliwie zazdrosny. Choć tak naprawdę nie ma do tego żadnego prawa. Ponieważ ma swoje życie. Żonę i dziecko. Życie które on wybrał. Gdy zostawił Alice. To on zdecydował się zostać z Colleen. To on skazał ich dwójkę na cierpienie. Tak właściwie ciągle do końca nie wiemy dlaczego. Jestem strasznie ciekawa, co nim kierowało. Dlaczego podjął wtedy taką a nie inną decyzję. Skazując na życie w cierpieniu i bez miłości. Tak naprawdę nie tylko jego i Alice. Ale również Colleen i Antoine.
    W ogóle nie mogę zrozumieć jego pytania na końcu rozdziału. Jakim prawem pyta ją dlaczego to zrobiła? Czy on naprawdę myślał , że dziewczyna będzie żyła sama. Po tym jak ją zostawił? A on w tym samym czasie będzie wiódł życie u boku żony i dziecka? Tak, jest hipokrytą. Nie mogę się z nim nie zgodzić. Faceci czasem naprawdę nie myślą ;)
    Pozdrawiam cieplutko. I z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh, Alice nie ma łatwo. Wyjazd do Anglii miał być tylko formalnością, ale niestety na jej drodze pojawił się Aaron, który przywołał demony przeszłości.
    Przyznam, że nie bardzo rozumiem zachowanie Aarona. WIe, że Alice chciałaby zacząć od nowa, a mimo tego nalega na spotkanie. A przecież to on kilka lat wcześnie odrzucił jej miłość. Gdyby wtedy zdecydował się odejść od narzeczonej, mógłby wieść szczęśliwe życie z Alice. A tak to już po ptakach.
    Zresztą Alice już zdecydowała, że zaczyna nowe życie. Że skupi się na swoim szczęściu i na Antoinim. Oczywiście będzie to bardzo trudne, bo prawdziwą miłościś kocha Aarona. Jednak nie mogą znów zacząć się spotykać, jeśli wcześniej wszystkiego sobie nie poukładają. Bo niestety, ale w ten sposób tylko skrzywdzą bliskich.
    Serio, zastanawia mnie, co będzie dalej. Jeśli jednak Alice wplącze się ponownie w związek z Aaronem, to może być naprawdę nieciekawie. Prędzej czy później żona Aarona zauważy, że coś jest bardzo nie tak. Antoine też nie jest ślepy. Któreś zacznie kopać, sprawdzać i dowie się o romansie. A wtedy cały poukładany świat runie z hukiem.
    Oj, ciężko im będzie walczyć z uczuciem. Ale może warto na chwilę przystopować i najpierw poukładać.
    Strasznie chaotyczny ten komentarz, ale jest już późno i mój mózg odmawia posłuszeństwa. W każdym razie dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  4. Alice zdecydowanie nie ma łatwo, a przyjazd do Anglii niczego jej nie ułatwił tylko jeszcze bardziej wszystko skomplikował. Mimo wszystko myślałam, że zgodzi się na spotkanie z Aaronem, ale jednak postanowiła tego nie robić. Może to i dobrze? Alice darzy go ogromnym uczuciem i pomimo upływu lat nie zapomniała o tym, co ich łączyło i o tym, co przeżyli. Nie ugięła się i postanowiła nie iść na spotkanie. Fajnie, że zdecydowała się na ten spacer z mamą :) Te wspólne chwile na pewno się jej przydadzą :)
    Aaron... Nie mogę zrozumieć jego zachowania. Bo z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej przekonuję się do tego, że on również darzy Alice tym samym uczuciem, co ona jego. Dlaczego więc ją zostawił i zdecydował się zostać z Colleen unieszczęśliwiając ją oraz siebie? Przecież był taki szczęśliwy z Alice, o czym dobitnie świadczą ich wspólnie spędzone chwile oraz to ile radości dawali sobie nawzajem... Więc dlaczego? Bardzo jestem ciekawa tego, co nim kierowało, bo musiało to być coś poważnego skoro zdecydował się na taki, a nie inny krok. Oby tylko jego dyspozycja nie odbiła się na drużynie oraz wynikach...
    Aaron postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce i przyjechał do Alice. Tym razem zgodziła się na chwilę rozmowy, ale nie przyniosła ona niczego dobrego. Przy okazji mężczyzna dowiedział się, że Alice jest zaręczona... Jego pytanie było szczytem egoizmu z jego strony. Przecież sam skazał ich miłość na porażkę, więc jakim prawem teraz pyta o to, dlaczego Alice mu to zrobiła? Ach, mam tyle pytań, że z niecierpliwością czekam na nowość! :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć!

    -Kto jest beznadziejny?
    *podnoszę rękę* -Przyznaję się, to ja.


    Moja chęć komentowania na bieżąco gdzieś umknęła, dlatego stwierdziałam, że dobrym pomysłem jest komentowanie rozdziałów, które akurat nadrabiam.
    Nie sądziłam, że dojdzie do spotkania Aarona i Alice. Nie powiem, spodziewałam się troszkę, że tak właśnie zareaguje chłopak na widok pierścionka. Dobrze, że sam zauważył, że z niego hipokryta, hah.

    Lecę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń